Pokaż menuZamknij menumenu

Biografia do 1945

Eugeniusz Geppert, Hanna Krzetuska. Artystyczna droga.


Urodzony w niewoli, okuty w powiciu
Eugeniusz Geppert dwukrotnie użył tego cytatu zaczerpniętego z Księgi XI narodowej epopei Pan Tadeusz, zaczynając swoje wspomnienia, które w latach 60. i 70. wyszły drukiem. Ta, bez wątpienia nadinterpretacja w jego przypadku, mówi wiele o atmosferze rodzinnego domu Eugeniusza Gepperta, która zaważyła na niemal całej późniejszej twórczości artysty. U Geppertów żarliwie kultywowano pamięć o przodkach i polskich walkach o niepodległość. Oboje rodzice pochodzili ze szlacheckich rodów, pieczętujących się herbem własnym. Jednak szczególną estymą darzono krewnych matki Jadwigi Teresy Marii z domu Jędrzejewicz (1852-1937). Jej ojciec Edward Jędrzejewicz (1826-1899) uczestniczył w walkach w 1849 roku w powstaniu węgierskim oraz brał czynny udział w Powstaniu Styczniowym. Jeden z Jędrzejewiczów był także oficerem armii Księstwa Warszawskiego, o czym rodzina także nieustannie wspominała. Również od strony ojca Zdzisława Jana Dyzmy Gepperta (1850-1933) można wskazać kilka osób zaangażowanych w działania zbrojne, w tym w Bitwę pod Anspern z 1809 roku. W 1937 roku Geppert namalował podobiznę swojego krewnego przedstawiającą dumnego mężczyznę na koniu w mundurze 1 Pułku Ułanów Galicyjskich. Rodzinne opowieści o dzielnych przodkach skutecznie poruszyły wyobraźnię młodego Eugeniusza Gepperta i już nigdy jej nie opuściły.

Wychowałem się, wyrosłem w atmosferze polskiego romantyzmu
Był to jednak romantyzm wyidealizowany, wykiełkowany w atmosferze szlacheckiego dworku i w przekonaniu o nadrzędnej roli szlacheckich rodów w dążeniach do niepodległości. Rodziny ojca i matki były dobrze znane w Galicji i przez wzgląd na swoje pochodzenie oraz dominia bez wątpienia uprzywilejowane. Geppertowie posiadali niewielki dwór w Ziempniowie w dzisiejszym województwie podkarpackim, w którym podczas Rzezi galicyjskiej w 1846 roku chłopi zabili miejscowego dziedzica Józefa Gepperta. Jędrzejewiczowie należeli natomiast do jednego z najsilniejszych polskich rodów szlacheckich pochodzenia ormiańskiego. W okolice Rzeszowa, gdzie zakupili kilka posiadłości przybyli z Warszawy. Geppert dziecięce lata, mimo iż na świat przyszedł we Lwowie w 1890 roku, spędził wraz z trojgiem rodzeństwa w majątku Jędrzejewiczów w Dylągówce pod Rzeszowem. Wychowywał się zatem z dala od wszelkich niedostatków czy trosk, z którymi musieli się wówczas zmagać mieszkańcy galicyjskich miast i wiosek. W codziennym, spokojnym życiu obu rodzin nie było raczej miejsca, a może także woli, na refleksję nad losem polskiego chłopa. Wydaje się, iż widać to wyraźnie w późniejszej twórczości Gepperta, oscylującej wokół pewnej wytworności podejmowanego tematu. Malarz nigdy nie uwolnił się od romantycznej wizji polskiej historii ani też wyidealizowanego obrazu szlacheckich rodów. Taka postawa nie była wszakże niczym wyjątkowym wśród potomków polskiej arystokracji dość powszechnie wypierających kilka stuleci pańszczyzny i wyzysku. Ciekawe natomiast, że Geppert, któremu przecież obrazy rodzimej wsi nie były obce, podobnie jak w późniejszych latach widoki miejskich przedmieść, nigdy nie znalazł w nich, w odróżnieniu od swoich rówieśników, artystycznej inspiracji.

Rysowałem i malowałem od dzieciństwa
Jednak tylko dla siebie, bowiem droga do całkowitego poświecenia się sztuce okazała się stosunkowo długa. Najpierw młodego Eugeniusza Gepperta posłano do wyższego humanistycznego C.K. Gimnazjum w Wadowicach. Okres ten w swoich wspomnieniach ledwie wzmiankuje, mimo iż nauka na poziomie gimnazjalnym trwała kilka lat. Wadowickie gimnazjum na początku XX wieku nie wyróżniało się niczym szczególnym, choć należy zaznaczyć, że bardzo kultywowano w nim polskie tradycje patriotyczne. Szkoła przeszła jednak do historii za sprawą dwóch absolwentów: Emila Zegadłowicza, który nakreślił jej obraz w powieści Zmory (za co zresztą pozbawiono go tytułu Honorowego Obywatela Wadowic) i Karola Wojtyły, który w 1978 został wybrany papieżem. Na tablicy prezentującej najwybitniejszych jej absolwentów do dziś odnaleźć można również podobiznę Eugeniusza Gepperta — maturzysty z 1908 roku. Po ukończeniu gimnazjum Geppert złożył podanie o przyjęcie do uczelni wojskowej i bez problemu dostał powołanie do prestiżowej Terezjańskiej Akademii Wojskowej w Wiener Neustadt. Sam podkreślał, że służba w armii była jego marzeniem, ale kwestie zdrowotne wykluczyły tę drogę kariery. Udał się zatem do Krakowa, by podjąć studia plastyczne na tamtejszej Akademii Sztuk Pięknych. Jednak o ile w uczelni wojskowej patrzono na pochodzenie i portfolio przodków walczących w Armii Monarchii Austro-Węgierskiej, to dla egzaminatorów szkoły plastycznej było to bez znaczenia. Geppert gorzko wspominał – Akademia mnie nie chciała – zresztą ku zadowoleniu rodziny, która uważała, iż takie studia nie zapewnią mu dostatniej przyszłości. Kolejnym przystankiem było zatem prawo, a następnie historia na Uniwersytecie Jagiellońskim. Historia, która pomogła mu zrozumieć, czym kraj jest jako zjawisko historyczne i jako część składowa kontynentu europejskiego, zawsze towarzyszyła Eugeniuszowi Geppertowi. Interesował się nią do końca życia i często narzekał, że jego studenci tak niewiele wiedzą o dziejach swojego kraju.

Potrzeba malowania przezwyciężyła wszystko

Najpierw, jeszcze podczas studiów prawniczych, swoją największą pasję Geppert realizował w prywatnej szkole Leonarda Stroynowskiego. Pracownia mieściła się na poddaszu jednej z krakowskich kamienic, a sam tryb nauki był raczej typowy, oscylując wokół studiowania modela. Tu Geppert po raz pierwszy zetknął się nie tylko z samym warsztatem malarza, ale również poznał innych artystów. O swoim nauczycielu wiele lat później napisze, że był malarzem raczej średnim (…) miał tylko urok osobisty kresowego szlagona. Obie te oceny były mocno niesprawiedliwe. Leonard Stroynowski pochodził co prawda z mniej zamożnej i wpływowej rodziny niż Geppert, ale w żadnym razie nie można o nim powiedzieć, że był niewykształconym szlachcicem z prowincji (szlagonem). Naukę malarstwa pod okiem absolwenta petersburskiej akademii rozpoczął w Żytomierzu, który już wówczas był liczącym się ośrodkiem miejskim z ponad 60 tysiącami mieszkańców, teatrem i linią tramwajową. W porównaniu, chociażby z Wadowicami, Żytomierz był metropolią. Stroynowski, będąc już uczniem na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie został doceniony przez Jana Matejkę. Dwa razy otrzymał stypendium oraz liczne wyróżnienia. Był również artystą bardzo wszechstronnym, zarówno jeśli chodzi o tematykę jak i dobór techniki. Zdecydowanie opowiadał się za dostępem kobiet do uczelni wyższych i przyjmował adeptki sztuki do swojej pracowni, co wówczas wcale nie było tak powszechne. To właśnie u niego Geppert poznał Zofię Lubańską, później Stryjeńską, którą Stroynowski być może zainteresował motywami ludowymi, sam będąc także kolekcjonerem wycinanek łowickich. Eugeniusz Geppert uczył się u Stroynowskiego zaledwie przez cztery miesiące, do momentu zamknięcia pracowni zimą 1909 roku. Tym samy nastąpiła czteroletnia pauza w jego artystycznej edukacji.

 

Całe moje życie zmieniło się i nabrało właściwego sensu

W listopadzie 1912 roku dwudziestodwuletni Eugeniusz Geppert został studentem Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie po pomyślnie przebytej rozmowie kwalifikacyjnej u Jacka Malczewskiego, który przy okazji pocieszył ojca przyszłego studenta, że nie każdy artysta musi być nędzarzem, bo pieniądze same przychodzą do malarza. W tym czasie krakowska uczelnia, najstarsza szkoła artystyczna w Polsce, miała już niemal sto lat, jednak wkroczyła wówczas w ciekawy okres swojej działalności. Pod koniec XIX wieku na stanowisko jej rektora wybrano Juliana Fałata, który w malarstwie nad realistyczne przedstawienie tematu przekładał jego emocjonalny potencjał. Fałat był także znany ze swojej zaradności i niewiarygodnej siły przebicia pozwalającej mu osiągać wyznaczone cele. Już w 1900 roku doprowadził do przemianowania Szkoły Sztuk Pięknych na Akademię. Zatrudnił także nowych wykładowców, wśród których próżno było szukać klasycznych akademików. W gronie tym dominowali twórcy, którzy wprowadzili polska sztukę w nowoczesność: Teodor Axentowicz, Leon Wyczółkowski, Jacek Malczewski, Józef Mehoffer, Stanisław Wyspiański, Józef Pankiewicz, Ferdynand Ruszczyc, Wojciech Weiss. Wizerunek szkoły zmienił się zatem diametralnie. Mało brakowało, a za czasów „fałatowych” rządów do uczelni oficjalnie przyjęto by kobiety. Następcy Fałata kontynuowali wypracowany przez niego model nauczania. Dla Eugeniusza Gepperta wstąpienie w mury tej uczelni było prawdziwym przełomem, bodaj najważniejszym momentem w życiu: Zmieniło się życie i zaczęło na nowo. Od razu odpadło masę pozornie ważnych i jak gdyby koniecznych spraw. Zmienili się ludzie, wierzenia, oceny i środowisko. Zacząłem mówić inaczej, inaczej patrzeć (…). Stałem się naprawdę sobą. Ale początki na uczelni nie należały do łatwych. Cóż o proporcjach i kompozycji obrazu mógł wiedzieć niedoszły ułan, prawnik i historyk? Przez dłuższy czas spod ręki Gepperta wychodziły niemal same kulfony, które od razu lądowały w koszu.

 

Dla nas każde jego wejście do pracowni było świętem

Mowa oczywiście o Jacku Malczewskim, w którego pracowni Eugeniusz Geppert spędził dwa lata i który wywarł ogromny wpływ na młodego artystę. Malczewski, dziś uchodzący za jednego z największych polskich symbolistów, stworzył własną oryginalną wizję świata poprzez połączenie chrześcijaństwa, mitologii i wręcz obsesyjnej miłości do ojczyzny. Zdarzało mu się krzyczeć do studentów Malujcie tak, by Polska zmartwychwstała, a o sobie mówić Gdybym nie był Polakiem, nie byłbym artystą. Nie trudno domyślić się, jakie wrażenie robiły na Eugeniuszu Geppercie, wychowanym w nimbie romantycznego patriotyzmu i przekonania o doniosłej roli narodu polskiego, słowa jego mentora. Podobnie jak inni uczniowie Malczewskiego chłonął wszystko co ten powiedział, z zapartym tchem obserwował jak robi korekty i przestrzegał wytycznych nauczyciela. A te były dość surowe, na przykład przez pierwszy rok obowiązywał całkowity zakaz malowania, wolno było tylko rysować. Biedni studenci z bólem porzucali palety i rzetelnie piłowali węglem gips czy model. Malczewski słynął z wnikliwych korekt i umiłowania do klasycznych metod malowania, zachęcał jednak do szukania nowego języka wyrazu. Jego uczniowie, także przez fakt częstego obcowania z nietuzinkową, pod każdym względem postacią mistrza czuli się wybrańcami do tego stopnia, że nastąpiło coś w rodzaju splendid isolation – na studentów z innych pracowni patrzyli wyniośle i lekceważąco, skupieni jedynie na możliwości pracy z Malczewskim.

 

Noc i obrazy jak w filmie

28 czerwca 1914 roku serbski nacjonalista zabił w Sarajewie następcę tronu Monarchii Austro-Węgierierskiej,  arcyksięcia Franciszka Ferdynanda. Wybuchła wielka wojna. Jednak w te pierwsze letnie dni, szczególnie w Krakowie, nikt nie spodziewał się jak tragiczne będą jej skutki. Eugeniusz Geppert, student prestiżowej Akademii Sztuk Pięknych, planował właśnie wakacyjny wyjazd. Na trasie tej peregrynacji była Warszawa, Mińsk, a ostatecznie Ustroń na Białorusi. I właśnie z tej ostatniej destynacji, a dokładnie prosto z dworku swojego przyjaciela Jarosława Prószyńskiego, jako poddany austriacki, został przewieziony do więzienia w Słucku, a następnie zesłany do Orenburga pod azjatycką granicę, niemal trzy tysiące kilometrów do Krakowa. Orenburg, swoiste miasto – więzienie, forteca nad Uralem okrążona nieprzejrzanemi stepy, w których jak na umarłem morzu gubi się oko, serce boli, miał długą tradycję miejsca zesłania dla Polaków. Pierwszych wysłano tam konfederatów barskich, następnie członków Towarzystwa Filomatów i Zgromadzenia Filaretów, związku Czarnych Braci z Kroży na Litwie oraz powstańców listopadowych. Gdy trafił tam zesłaniec Eugeniusz Geppert, w mieście – twierdzy mieszkało ponad pięć tysięcy Polaków. Artysta spędził nad Uralem prawie cztery lata, które były istotnym doświadczeniem w jego życiu i twórczej drodze. Atmosfera Orenburga, miasta zamieszkałego w dużej mierze przez Mongołów i Kirgizów, przyroda nieskończonego stepu, a także nowe wojenne doświadczenia stanowiły dla malarza ciekawe źródło inspiracji. Geppert wysłał nawet jeden ze swoich obrazów na wystawę polskiej sztuki w Moskwie. To był jego wystawienniczy debiut. Czas spędzał również na udzielaniu lekcji malarstwa i francuskiego oraz aktywnym uczestnictwie w kulturalnym życiu polskich mieszkańców Orenburga. Zapewne przeżył tam także kilka przelotnych miłostek: nie mogę powiedzieć bym nie umiał uznać i ocenić charme’u Rosjanek, czy nielicznych zresztą Polek. W grudniu 1917 roku Eugeniusz Geppert zaciągnął się do I Polskiego Korpusu Wschodniego jako konny zwiadowca. Ta romantyczna przygoda, nie pozbawiona niebezpiecznych sytuacji, trwała zaledwie pół roku. Dla Gepperta była jednak realizacją młodzieńczych marzeń o wojskowej służbie dla ojczyzny.

 

Dziwne jest uczucie poczatkującego malarza, gdy ma zacząć samodzielnie twórczą pracę

Ten trudny moment musi jednak w końcu nadejść. Dla Eugeniusza Gepperta był to rok 1920. Po powrocie do Krakowa w 1918 roku kontynuował studia na Akademii Sztuk Pięknych, ale te ostatnie dwa lata nie były dla niego już tak ważne. Przede wszytki zabrakło Jacka Malczewskiego, który zrezygnował z prowadzenia pracowni. Przy nowym wykładowcy Stanisławie Dębickim studenci poczuli, że nie znają podstaw kompozycji ani jej rozwoju w kolejnych wiekach. Dębski nie miał też charyzmy Malczewskiego. Ważne okazały się również, jak nigdy wcześniej, wewnętrzne potrzeby studentów. Młodzi malarze pragnęli przelać na płótno swoje wojenne doświadczenia, emocje, ból. A tym czasem zajęcia w pracowni akademickiej nadal były tylko studiami modela. Z tych także powodów Eugeniusz Geppert opuścił  uczelnię po czwartym roku nauki, rozpoczynając swoją samodzielną pracę twórczą. Na starcie towarzyszył mu przyjaciel z akademii Mieszko Jabłoński, z którym wspólnie wynajmował pracownię. Malował w tym okresie dużo, pojawiły się również pierwsze zaproszenia do udziału w wystawach zbiorowych w Krakowie i Warszawie, a jego obrazy, szczególnie te z motywem błędnego rycerza znalazły swoich nabywców. W 1922 roku został przyjęty do Związku Polskich Artystów Plastyków, o co wówczas artyści bardzo zabiegali. Związek dawał dodatkowe możliwości wystawiania, a spotkania jego członków były ważnymi chwilami dla twórczego dialogu. Zwłaszcza, że na początku lat 20. do związku wstąpiło grono młodych, poszukujących artystów. Jednak to wciąż było za mało.

Mnie trzeba było nowych wrażeń. Konfrontacji z tym co wiem i z tym co mogę oglądać na co dzień

Paryż. Eugeniusz Geppert, zupełnie nieświadomy, co go może czekać w ówczesnej stolicy kulturalnej świata, w styczniu 1925 roku wysiadł na dworcu Gard du Nord – Paryż z miejsca oczarował tak, jak czaruje pierwsza miłość (…) Po prostu wziął swoim urokiem i jakimś zmysłowym czarem. W stolicy Francji malarz spędził prawie trzy lata i był to okres przełomowy dla jego twórczego rozwoju. Przy paryskich doświadczeniach zbladła nawet, tak adorowana przez Gepperta postać Jacka Malczewskiego, a polski romantyzm wydał się zbyt ciążącym balastem ideologicznym dla malarstwa. Eugeniusz Geppert miał wówczas 35 lat i właśnie odkrywał, czym jest sztuka dawna i współczesna. W Luwrze dosłownie biegał od obrazu do obrazu przygnębiony ogromem wrażeń wobec własnej nicości. Później z uwagą analizował dzieła Verones’a, Velázquez’a Géricault’a czy Delacroix, zachwycał się malarstwem flamandzkim i holenderskim. Po obejrzeniu wystaw impresjonistów oraz Van Gogha zrozpaczony krzyknął do współlokatora, także absolwenta krakowskiej akademii: I czego oni nas nauczyli – trzeba na nowo zaczynać. Szybko jednak otrząsnął się z tych ponurych myśli, by paryski czas wykorzystać jak najlepiej. Nawiązał kontakt z polskimi artystami, w tym z członkami słynnej École de Paris. Spotkania z Tadeuszem Makowskim, Janem Wacławem Zawadowski czy Eugeniuszem Eibischem należały do stałych rytuałów. To właśnie Eugeniusz Eibisch oraz Adam Malicki byli najbliższymi towarzyszami Gepperta w paryskim okresie. Przez ten fragment jego życiorysu przewinął się również Henryk Kuna czy Józef Pankiewicz, który w Paryżu miał już ugruntowaną pozycję. Sam Pankiewicz kilkadziesiąt lat wcześniej podzielił doświadczenie Gepperta, gdy po pierwszej wizycie w Paryżu w 1889 roku wrócił do kraju odurzony i niemal z miejsca wprowadził zmiany w swoim stylu malowania. Wśród polskich artystów, nie tylko zresztą malarzy, słynne stały się niedzielne spacery z Pankiewiczem po Luwrze – wspaniała licentia pedagogica. Idąc od obrazu do obrazu, artysta tłumaczył istotę kolejnych przedstawień, uczył swoich słuchaczy odczytywać malarstwo. Eugeniusz Geppert także uczestniczył w tych muzealnych spacerach.

 

Podwaliny pod moje malarskiej myślenie dał mi tylko i jedynie Paryż

A konkretnie ta właśnie pierwsza w nim wizyta. Eugeniusz Geppert pod wpływem obcowania ze sztuką, przede wszystkim impresjonistów, ale także z międzywojenną awangardą coraz śmielej uwalniał się z literackości opisowej i przewagi treści nad formą w swoich obrazach. W Paryżu na plan pierwszy wysunęły się zagadnienia związane z kolorem i kompozycją. Ale pierwsze próby malarskie były raczej nieśmiałe. Przybyły z Krakowa artysta miał pełne prawo czuć się niepewny swojej sztuki wobec, najprościej rzecz ujmując Paryża. Z jego twórcami, galeriami i kawiarniami pełnymi krytycznych dysput o poczynaniach wciąż napływających do miasta malarzy z całego niemal świata. Do tego dochodziły jeszcze problemy finansowe Eugeniusza Gepperta i chwiejne nastroje, chwilami wręcz ocierające się o depresję. Dopiero udział w Salonie Jesiennym w 1926 roku polepszył sytuację duchową i materialną Gepperta. Z dwóch jego obrazów prezentowanych na tej prestiżowej wystawie jeden został nawet sprzedany. Kompozycję z dojeżdżaczem w polskim stroju, końmi i hartami kupiła anonimowa Amerykanka za kwotę pięciu tysięcy franków, co oczywiście rychło uczczono w gronie kolegów malarzy dobrym winem – bo mnie specjalnie pilnowano żebym nie kupił lichoty. Obraz wyjechał do Nowego Jorku i być może nadal zdobi ściany jednej z tamtejszych rezydencji. Kolejnym sukcesem były wystawy indywidualne w galerii „Au Sacre du Printemps”, prowadzonej przez polskiego marszanda Jana Śliwińskiego oraz w Galerii Carmine. Jeden z recenzentów napisał o jego paryskich poczynaniach: Geppert ma wrażliwość i kipiący temperament rodem ze wschodnich bazarów (…) Ma mnóstwo kłopotów, by utrzymać kompozycje na płótnie, nie dopuścić do jej rozsadzenia. Ale trzeba uznać wartość jego kolorytu, który mieni się jak emalia. To w Paryżu Eugeniusz Geppert został kolorystą, ale swojego ukochanego tematu nie zamierzał poświęcić. Pankiewicz miał rację mówiąc: nikt tego nie robi. Nikt w polskiej sztuce po 1918 roku nie malował koni z takim oddaniem.

 

Ba, proszę pana, koń w naszych dziejach!

Słowa te wykrzyknął podekscytowany Eugeniusz Geppert podczas wywiadu prasowego, gdy dziennikarz zapytał, dlaczego tak często maluje konie? Po czym ciągnął dalej – Toż to stworzenie nierzadko rozstrzygało różne wielkie sprawy lepiej niż władcy i wodzowie. Geppert od dziecka przebywał wśród koni. Hodowali je zarówno krewni ojca jak i matki. Mieszkając w majątku Jędrzejewskich mógł codziennie chodzić do stajni, by oglądać wujowe anglo-araby i folbluty. Będąc już młodzieńcem brał udział w polowaniach i konnych przejażdżkach. Na wsi poznał konia, nauczył się jego budowy i zżył się z nim jako wierzchowcem. W Krakowie dodatkowo pobierał wraz z bratem lekcje hippiki, a krakowski dom rodzinny wypełniały obrazy z końmi pędzla Kossaków. W wielką wojnę także wjechał na koniu. Teraz już się pan nie dziwi temu tematowi? Można go malować na tysiące sposób i widzieć w nim wciąż coś nowego. Tak właśnie było. Koń pojawił się na pierwszych obrazach Eugeniusza Gepperta powstałych na zesłaniu w Orenburgu jako zwierzę towarzyszące strażnikom więziennym. Potem na studiach rozwijał ten temat choćby w przedstawianiu Błędnego rycerza. We Francji konie stały się tematem jego przełomowego obrazu Ulica paryska. Pewna tamtejsza galeria chciała go nawet zatrudnić, by malował konie dla zamożnych francuskich właścicieli stadnin. Ten motyw był stale przez niego podejmowany i reinterpretowany. To właśnie na jego podstawie najlepiej śledzić przemiany, jakie zachodziły w malarstwie Eugeniusza Geperta na przestrzeni lat – od realności w stronę metafory czy wręcz abstrakcji.

 

Atmosferę tworzą ludzie, promieniowanie ich wewnętrznego świata i twórczych sił

Po Paryżu kolejnym przystankiem na drodze Gepperta była Warszawa, w której spędził niecałe trzy lata, ale jak sam przyznał Warszawa ówczesna nic mi nie dała. W stolicy bez wątpienia trzymał go sukces komercyjny Był to okres mojego może największego powodzenia finansowego w sensie zarobków malarskich. Sprzedawałem obrazy i co więcej, miałem zamówienia. Geppert wystawiał swoje prace, spotykał się z artystami w słynnej kawiarni Ziemiańskiej, ale brakowało mu chyba adoracji, jaką darzyło go krakowskie towarzystwo. W Warszawie pozostawał tylko jednym z wielu. W 1930 roku wrócił do Krakowa. Lata 30. spędzone w całości w stolicy Małopolski okazały się dla Eugeniusza Gepperta czasem jego największej aktywności twórczej i pasmem wielu sukcesów, także organizacyjnych. W bezpiecznym i przyjaznym środowisku krakowskich artystów szybko zdobył pozycję, której nie mógł zbudować w Warszawie. Tu zaangażował się w działalność w polskim Związku Artystów Plastyków i w redagowanie pisma Głos Plastyków. Był niezwykle aktywny jako organizator lokalnego życia artystycznego, ale również sam dużo wystawiał, także jako członek Zrzeszenia Artystów Plastyków Zwornik. Za swoje prace malarskie otrzymał wówczas wiele nagród i wyróżnień, a za udział w pierwszej wojnie światowej Medal Niepodległości i Srebrny Krzyż Zasługi. W 1932 roku Geppert wysłał swój obraz na Olimpijski Konkurs Sztuki i Literatury w Los Angeles. Niestety nagrody nie zdobył, choć polscy artyści regularnie zajmowali miejsca na podium tego prestiżowego konkursu. Jednak ta dekada była również naznaczona rodzinną tragedią – śmiercią obojga rodziców. Eugeniusz Geppert szczególnie przeżył odejście matki w 1937 roku. Rok później ożenił się z młodszą o trzynaście lat malarką Hanna Krzetuską.

 

Hanna

Hanna Krzetuska przez wiele lat pozostawała w cieniu swojego męża. Malująca żona Gepperta – tak często o niej mówiono. Nawet po śmierci Eugeniusza Gepperta zawsze przedstawiano ją w kontekście małżeństwa z malarzem. Niesprawiedliwie, bo w tym duecie miała równie ciekawą biografię, ale przede wszystkim twórczość.

Hanna Krzetuska przyszła na świat 26 lipca 1903 roku w Krakowie, gdzie jej rodzina posiadała niewielki dom przy ulicy Kolejowej: Z domu, gdzie przeżyłam pierwsze lata mojego życia, pamiętam niewiele (…) musiałam jednak być uczulona na kolor, jeżeli jeszcze dziś wspomnienie dzieciństwa nasuwa mi przed oczy obraz gabinetu Ojca w kolarze ciemnoczerwonym, tak nasyconym, że kolor mahoniowych mebli nieledwie wsiąkał w tę czerwień. Ojciec Hanny urodził się w 1869 roku w Brodach (dziś Ukraina), mających wówczas status wolnego miasta handlowego: 12 mil od Lwowa oddalone, leży na samym wschodnim krańcu Galicji. Jest to po Lwowie najzamożniejsze, najwięcej zaludnione i najważniejsze miasto w całym królestwie. Dziewiętnastowieczne Brody były liczącym się ośrodkiem miejskim i galicyjskim centrum handlowym. Żydowski filozof Nachman Krochmal w jednym z listów napisał o Brodach: Miasto, w którym łączą się mądrość i bogactwo, Tora i zrozumienie, handel i wiara. Bo Brody były przede wszystkim miastem żydowskim, jednym z najsilniejszych ośrodków ruchu emancypacyjnego Żydów w Galicji. Niemal 90 procent jego mieszkańców stanowili Żydzi i to właśnie oni zapewnili miastu gospodarczy i kulturalny rozwój. Nie dziwi zatem czemu Brody były często nazywane Jerozolimą Cesarstwa Austriackiego. Nie małe zasługi dla tego miasta wniósł Filip Kolischer, dziadek Hanny Krzetuskiej. Był on kupcem, udziałowcem m.in. fabryk sukna, dyrektorem filii Banku Krajowego w Brodach. Kolischerowie byli zresztą jedną z bardziej znanych i wpływowych rodzin żydowskich w Galicji. Wywodził się z niej choćby Henryk Kolischer, prawnik, prezydent Lwowskiej Izby Handlowej, poseł do Sejmu Krajowego Galicji, austriackiej Rady Państwa oraz na Sejm Ustawodawczy RP. W zgromadzeniach państwowych zawsze reprezentował interesy swoich wyborców – mieszkańców Lwowa i okolic, a później także niepodległej Polski. Był wielkim propagatorem asymilacji Żydów w duchu narodowym. W swoich wspomnieniach Hanna Krzetuska pisze o tej części rodziny nie podając jej prawdziwego rodowodu. Nie można się temu dziwić. Książka „15 procent abstrakcji” wyszła drukiem w październiku 1966 roku. Pół roku później Władysław Gomułka określił społeczność żydowską w Polsce mianem piątej kolumny, w 1968 roku wykreowana przez władzę atmosfera nienawiści, która trafiła na podatny grunt polskiego antysemityzmu, osiągnęła swoje apogeum zmuszając kilkanaście tysięcy polskich Żydów do opuszczenia kraju. Ci, którzy zostali starali się ukryć swoje pochodzenie. A antysemicka nagonka nie rozkręciła się przecież z dnia na dzień. Malarka o żydowskich korzeniach miała pełne prawo bać się ostracyzmu i jego konsekwencji, także dla swojej twórczości. Zatem o bracie ojca pisała: Najmłodszy i jedyny żyjący brat mojego Ojca jest pianistą i profesorem konserwatorium w Montevideo, gdzie osiedlił się w roku 1914 za namową swojego profesora Lalewicza. W ten sposób przedstawiła Guillermo Kolischer (Wilhelma) urodzonego w Brodach w 1883 roku, który po studiach muzycznych w Krakowie i Berlinie, na progu świetnie zapowiadającej się kariery muzycznej, za poleceniem swojego mentora Jerzego Lalewicza, wyjechał do Ameryki Południowej. W 1916 roku otworzył Conservatorio Musical Guillermo Kolischer w Montevideo. Wykształcił wielu wybitnych pianistów światowej sławy oraz zainaugurował znany w całej Ameryce Południowej konkurs chopinowski. Do dziś jedna z ulic w stolicy Urugwaju nosi jego imię. Od razu rodzi się pytanie, kiedy i dlaczego Karol Krzetuski, ojciec Hanny przestał używać swojego prawdziwego nazwiska. Może jak wielu Żydów zauważył, że z polskim nazwiskiem w odrodzonej ojczyźnie będzie mu i jego rodzinie łatwiej. Dziś nie sposób jednoznacznie stwierdzić, co skłoniło go do takiej decyzji, pewne jest natomiast, że na front wielkiej wojny poszedł już jako Karol Krzetuski, mimo iż wcześniej swoje prace z zakresu bankowości publikował jako dr Karol Kolischer. Pod prawdziwym nazwiskiem zapisany jest również w księgach adresowych dla Lwowa i Krakowa (sama Hanna Krzetuska w sprawozdaniu gimnazjalnym z 1913 roku widnieje jako Krzetuska – Kolischer). Niezależnie od nazwiska Karol Kolischer – Krzetuski był postacią wyjątkową. Ukończył wydział prawa Uniwersytetu Wiedeńskiego, w 1889 roku wstąpił w szeregi armii austro-wegierskiej, później współorganizował Polskiej Siły Zbrojne, w których także służył. Zasiadał w radach i zarządach kilku spółek handlowych i przemysłowych. Był również działaczem społecznym oraz popularyzatorem wiedzy na temat ekonomii i bankowości m.in. prowadził audycje radiowe o gospodarce oraz pisał artykuły i książki poświęcone tym tematom. W latach 1928–1939 wykładał politykę kredytową i międzynarodową politykę bankową w Wyższym Studium Handlowym w Krakowie. Był osobą bardzo szanowaną w Krakowie i całej Galicji. Ale dla swoich dzieci był przede wszystkim kochającym i wyrozumiałym rodzicem: Nigdy nie spotkaliśmy się ze słowami nacisku z Jego strony. Po dyskusji wybór należał do nas. Był również wspaniałym kompanem dziecięcych zabaw: Najmilszą dla mnie zabawą było, kiedy po kolacji siadaliśmy z Ojcem na dużej kanapie, przykrywaliśmy się pledem i odbywaliśmy fantastyczne podróże. Podróże obfitujące naturalnie w przedziwne przygody. Rodzice Hanny poznali się najprawdopodobniej we Lwowie, gdzie do 1900 roku mieszkali utrzymując kontakty z tamtejszym kręgiem artystów i intelektualistów. Do najbliższych przyjaciół domu Kolischerów należał choćby poeta Jan Kasprowicz oraz całe grono muzyków: śpiewaczka operowa Janina Korolewicz-Waydowa, śpiewak Adam Didur, słynna ukraińska sopranistka Sołomija Kruszelnyćka. Znajomości te były pokłosiem wokalnych studiów Adeli Liszniewskiej (matki Hanny Krzetuskiej) w Galicyjskim Towarzystwie Muzycznym we Lwowie. Adala urodziła się 1874 roku w Przemyślu, również w rodzinie żydowskiej Wolfganga Liszniewskiego i Sabiny z domu Schwartz. Jej młodszy brat Karol Liszniewski został uznanym pianistą i prawnikiem, osiadłym w Wiedniu, gdzie ożenił się ze słynną amerykańską pianistką Marguerite Melville. W 1919 roku z rodziną wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. W Cincinnati objął posadę profesora tamtejszego konserwatorium muzycznego. Razem z innymi przybyszami z rodzinnych stron – skrzypkiem Robertem Prerutzem i wiolonczelistą Dezyderym Danczewskim regularnie grał koncerty dla amerykańskiej publiczności. W swoich wspomnieniach Hanna Krzetuska swojego wuja – muzyka wymienia już z imienia i nazwiska. Być może uznała (z całą słusznością), że swojsko brzmiące Liszniewski nikogo w latach 60. nie urazi (!). Pisze też o matce: była symbolem organizacji domu, rygorów, nakazów i zakazów – niedowładnych. Ogromnej dobroci, ale szalenie impulsywna. Ewidentnie mała Hanna była bardziej zżyta z ojcem.

Rodzina, w której była trójka dzieci, prowadziła styl życia typowy dla dobrze sytuowanych mieszczan. Dwa razy zmieniali mieszkanie, zawsze jednak na odpowiedni standard. Organizowali przyjęcia w domu lub wychodzili do teatru czy opery. Na wakacje jeżdżono za granicę, w zimie w góry, odwiedzano krewnych w Wiedniu czy Lwowie. Dzieci uczyły się w domu, a dopiero od gimnazjum zapisane zostały do szkół publicznych. Hanna trafiła do renomowanego Gimnazjum Żeńskiego Heleny Strażyńskiej. Nawet lata wielkiej wojny spędzone w wiedeńskim domu słynnego pianisty Teodora Leschetizkiego, a później w willi Karola i Margueritte Liszniewskich w Wiedniu, w otoczeniu grupy artystów oraz amerykańskich przyjaciół pianistki, były spokojne i w pewien sposób fascynujące dla młodych Krzetuskich. Oczywiście obawiano się o życie ojca i brata Artura, którzy walczyli na wojennych frontach, ale pomieszkiwanie w nowoczesnej willi wuja i ówczesna atmosfera tego domu pozwalały Adeli Krzetuskiej i jej dwóm córkom choć na chwilę zapomnieć, że trwa wojna.

W kształceniu istotnym kobiet ukochałem przyszłość mego kraju. Te słowa wypowiedział Adrian Braniecki, założyciel pierwszych w Królestwie Polskim Wyższych Kursów dla Kobiet w Krakowie w 1868 roku. Dawały one kobietom możliwość dwuletniego kontynuowania nauki na poziomie wyższym, choć nie zapewniały dyplomu. Studentki miały do wyboru trzy kierunki na wydziałach: Historyczno-Literackim, Przyrodniczym i Sztuk Pięknych, a grono pedagogów zasiliło wielu wybitnych uczonych i artystów. W latach 1884-1886 na Wydziale Artystycznym studiowała Olga Boznańska. Gdy w 1919 roku studentką kursów została Hanna Krzetuska kursy chyliły się już ku likwidacji. Nie za sprawą poziomu nauczania, bo ten nadal był bardzo wysoki, ale dlatego że uczelnie wyższe, po ciężkich bojach, w końcu otworzyły swoje mury dla kobiet (choć krakowska Akademia Sztuk Pięknych zrobiła to dopiero rok później). Hanna dużo rysowała już w gimnazjum, ale z prawdziwą pracownią artystyczną zetknęła się dopiero w Baraneum (tak powszechnie nazywano szkołę). Sztuki w praktyce uczyła tam znana malarka Anna Gramatyka – Ostrowska, a sam kurs prowadzony był metodą akademicką, co stanowiło pewien kontrast do wykładów – żywych i poruszających wiele zagadnień. Dlatego Hanna Krzetuska zapisała się również na malarstwo do niedawno powstałej Wolnej Szkoły Malarstwa i Rysunku Ludwiki Mehofferowej prowadzonej przez Jerzego Fedkowicza. Profesorami byli tam m.in. Zbigniew Pronaszko i Jan Rubczak. Wolna Szkoła nawet obecnie stanowiłaby konkurencję dla niektórych uczelni artystycznych. Na jej niedużej powierzchni, w byłych pracowniach Olgi Boznańskiej, spotykali się ludzie o bardzo zróżnicowanych poglądach i życiowych doświadczeniach. Było to miejsce na wskroś awangardowe, pozbawione jakichkolwiek kryteriów przyjmowania słuchaczy. Liczył się właściwie tylko talent artystyczny. Ta szkoła uchodziła w kontraście do krakowskiej akademii, za swoiste centrum swobodnego myślenia o sztuce i nie skrępowanego wyrażania siebie. Do tego kursy malarstwa nie były obciążone myśleniem o stworzeniu sztuki narodowej, które często skutecznie przygniatało śmielsze poczynania artystyczne w akademii. Z tego też powodu wielu studentów zdecydowało się pozostać w jej murach, chociaż możliwe było przeniesienie się na uczelnię wyższą. Do tej grupy należała również Hanna Krzetuska, Wiktor Detke oraz Kazmierz Chmurski. Obaj malarze – najbliżsi przyjaciele Hanny Krzetuskiej zginęli kilka lat później w trakcie drugiej wojny światowej. Do tej trójki często dołączała Wanda Markiewiczówna i Piotr Potworowski. Szkoła była tyglem artystycznym, ale co równie ważne także towarzyskim. Jej słynne, acz często spontaniczne spotkania i zabawy przyciągały także grono artystów skupionych wokół akademii. Tak było również w lutym 1924 roku, w czasie karnawału na kolejnym w sezonie balu maskowy w Wolnej Szkoły Malarstwa i Rysunku Ludwiki Mehofferowej. Hanna Krzetuska przebrana za japonkę poznała wówczas starszych od siebie malarzy – Mieszka Jabłońskiego i Eugeniusza Gepperta: Geppert zaproponował mi spotkanie zaraz na następny dzień i nie gdzie indziej jak na Wawelu. W domu wśród przyjaciół zawrzało! Nic poważnego jednak wtedy z tej pierwszej randki nie wyszło. Jak wspominała Hanna: do małżeństwa byłam ustosunkowana wybitnie negatywnie. Bałam się, że będzie to poważną przeszkodą w moje pracy. Z perspektywy lat wiemy, że miała wówczas rację. Małżeństwo w istocie stało się poważną przeszkodą w jej pracy artystycznej. Od tamtego zimowego balu maskowego Eugeniusz Geppert będzie już stale przewijał się w jej życiorysie. Spotkają się również podczas owego pamiętnego pierwszego wyjazdu do Paryża w połowie lat 20. Dla Hanny Krzetuskiej to również był paryski debiut, chociaż krótszy, bo zaledwie półroczny. Odczucia miała jednak podobne jak większość polskich artystów: Dzisiaj widzę jasno, że nie była dostatecznie przygotowana do zetknięcia się ze współczesną sztuka Zachodu. Co jednak istotne, ze wspomnień Hanny poświęconych paryskiemu okresowi nie przebija się tak wyraźny kompleks artysty z prowincji jak miało to miejsce u Gepperta. Zdaje się, że Hanna Krzetuska była lepiej intelektualnie przygotowana na zetknięcie z Paryżem, bez wątpienia bardziej obyta w świecie i w końcu pewniejsza swojej sztuki.

Po powrocie do Krakowa młoda malarka wynajęła pracownię, a wkrótce dostąpiła również nie małej nobilitacji. Została dopuszczona do stolika artystów w restauracji Ziemiańskiej. Była to szczególna grupa ludzi stale okupująca stolik we wspomnianej restauracji w systemie, można powiedzieć płynnym. Ktoś przyjeżdżał, ktoś wyjeżdżał, ale kilkanaście krzeseł zawsze pozostawało zajętych i gotowych unieść artystyczne dysputy. Na karykaturze Zbigniewa Pronaszki z 1930 roku Hanna Krzetuska jest jedyną kobietą w tym męskim i nieco starszym gronie. Siedzi miedzy Zbigniewem Pronaszką, a poetą Arturem Schroederem. Eugeniusz Geppert – wysoki z wydatnym nosem – również znalazł się na tym rysunku. Część z tych osób, w tym Krzetuska i Geppert, byli wówczas członkami awangardowej grupy Zrzeszenia Artystów Plastyków Zwornik, która w manifeście jasno negowała wszelkie próby określania i szufladkowania sztuki: Naprzód młodzi! Jesteśmy takimi, jakimi się każdemu z nas być podoba. Nie hołdujemy wspólnie jakiejś konwencji. Przez wspólne obcowanie w zrzeszeniu dążymy do doskonałości, zgłębiając i uzyskując własny, coraz szczerszy stylowy wyraz. Lata 30. były dla Hanny Krzetuskiej przełomowe także z innych względów. W 1931 roku po raz pierwszy pokazała swoje prace na wystawie indywidualnej uzyskując pochlebne recenzje. W obrazach z tego okresu artystka poszukiwała własnej formy wyrazu swobodnie czerpiąc z dokonań impresjonistów i kolorystów. W tym okresie jeszcze dwukrotnie odwiedziła Paryż, a także zaangażowała się w działalność Związku Polskich Artystów Plastyków. Poza malowaniem dorabiała projektując dekoracje i wystawy sklepowe, a także publikując w czasopismach poświęconych sztuce. Nawiązała również szereg nowych przyjaźni m.in. z malarzami Zygmuntem Waliszewskim i Józefem Jaremą. Obracała się w kręgu znanych artystów plastyków i literatów. Współpracowała z awangardowym Teatrem Artystów Cricot. Takie artystyczne bytowanie, złożone z godzin pracy, godzin czarnej kawy, z dyskusji i ewentualnie sprzedaży obrazu, ale to już bardzo rzadko! Hanna Krzetuska ze swoim pogodnym usposobieniem i błyskotliwością odnajdywała się w nim doskonale. Z zachowanych archiwalnych fotografii spogląda na nas uśmiechnięta dziewczyna o interesującej urodzie. To ten typ, którego nie da się od razu nie polubić. W lutym 1938 roku, po czternastu latach znajomości Hanna Krzetsuka poślubiła malarza Eugeniusza Gepperta.

Małżeństwo

Hanna: Bardzo to było zabawne, że przez długie lata ewentualność małżeństwa zupełnie nie była przez nas brana pod uwagę, mimo iż wszyscy koledzy to przepowiadali, a bliscy przyjaciele mojego męża wręcz odradzali mi ten ryzykowny w ich pojęciu krok (…). Wydaje mi się nieprawdopodobne, że w tak niewielkim i plotkarskim mieście jak Kraków nie wszyscy wiedzieli o naszym ślubie. Jeszcze długo musiałam wyjaśniać jak się nazywam, zwłaszcza, że od pierwszych chwili nigdy nie podpisywałam obrazów podwójnym nazwiskiem.

Eugeniusz: Znałem ją od dawna (…) była bardzo miła, inteligentna i miała dużo uroku (…) Kiedy po powrocie z Warszawy do Krakowa i utracie Marysi szukałem jakiejś kobiecej przyjaźni czy bliskości, kontakt z nią nawiązał się sam. Okazało się, że jesteśmy oboje wykolejeńcami życiowymi. I to nas zbliżyło. Narzeczeństwo Hanki skończyło się dla niej w bardzo przykry i bolesny sposób. Nadużyto jej zaufania, a potem porzucono, a raczej zmuszono postepowaniem do zerwania. Wyznała mi to bez ogródek. W długich podkrakowskich spacerach poznawaliśmy siebie i czułem, jak rośnie w niej uczucie do mnie, a ja łudziłem się, że znajdę to, czego szukałem. Jej przyjaźń i dobroć były zniewalające i kiedy zostałem sam tak wytrącony śmiercią matki, kiedy czułem, że dłużej samotności własnej nie zniosę, zdecydowałem się na krok wspólnego życia. Ale zaraz zrodziły się we mnie obawy i do ostatniej chwili, mimo że w zasadzie nie widziałem innego wyjścia, uczucie lęku przed tym co ma nastąpić, nie opuszczało mnie do ostatniego momentu. W wigilię ślubu majaczyła mi się ucieczka, a na ślub rano do kościoła spóźniłem się i przyszedłem ostatni (…) Naturalnie w ten sposób sklecone małżeństwo nie mogło odpowiadać tym ideałom i wyśnionym marzeniom, nie miało zgrzytów, ale nie miało też uniesień.

 

Nikogo poza Nią naprawdę nie kochałem, nikt nigdy dla mnie nie był, jak tylko Ona

Maria Malicka, urodzona w 1898 roku w Krakowie, polska aktorka teatralna i filmowa. Przez wielu uważana za najwybitniejszą aktorkę dwudziestolecia międzywojennego. Była w istocie bardzo utalentowana. Za sprawą kilku fenomenalnych kreacji aktorskich ówczesna Warszawa dosłownie padła do jej stóp. Szczególnie, że Malicka prowadziła w stolicy wraz z mężem aktorem Zbigniewem Sawanem dwa teatry. Grała w filmach i zachwalała produkty polskich marek na drukach reklamowych. Maria Malicka była gwiazdą na miarę swoich czasów. Gdy pojawiała się w towarzystwie, nie można było jej nie zauważyć. Zawsze doskonale i wytwornie ubrana, ze starannym makijażem i wypracowaną miną. I te oczy … to one uwiodły młodego malarza: Gdy cię pierwszy raz widziałem nie miałem jeszcze trzydziestu lat. Był chłodny jesienny dzień, szedłem ulicą Zwierzyniecką do domu. Naprzeciwko mnie młoda panna w granatowym palcie i takim kapelusiku z pomponem na głowie. Nikogo nie widzi, ale ja zobaczyłem jej twarz, oczy, ruch. (…) było to po pierwszej wojnie świtowej. Jedyny w moim życiu okres swobodnego, lekceważącego stosunku do kobiet. Ale tu czułem, że jest inaczej, że ta obca jeszcze wtedy osoba jest już dla mnie czymś, za czym tęsknię, czego pragnę. Rok 1919, Geppert jak sam przyznawał, zakochał się bez pamięci. Romans początkowo zapowiadał się na coś większego, ale ze strony Malickiej uczucie szybko ostygło, a może nigdy go nie było? Po pozowaniu do obrazu, kilku krakowskich spotkaniach, jednym kocham cię, aktorka wróciła do swoich spraw. Była diwą teatrów, przyzwyczajoną do adoratorów i niezobowiązujących flirtów. Geppert natomiast nie zamierzał odpuścić: odtąd, bowiem zaczęła się walka z życiem i ludźmi o jej uczucia. Przegrywał ją niestety na każdym froncie. W 1925 roku w Paryżu, po kilku wspólnie spędzonych dniach, Maria Malicka ostatecznie dała kosza malarzowi. Dojście do siebie zajęło  Geppertowi kilka tygodni, ale uczucie do aktorki nigdy nie wygasło. Tliło się stale, mimo małżeństwa z Hanną Krzetuską i wybuchło z nową mocą po przeszło 30 latach rozłąki.

 

Trudno będzie dobrać słowa by grozę tych lat opisać

Druga wojna światowa wybuchła we wrześniu 1939 roku, ale Eugeniusz Geppert mógł jej widmo poczuć kilka miesięcy wcześniej. W lipcu 1937 roku jako delegat Związku Polskich Artystów Plastyków oglądał wystawę Entartete Kunst (Sztuka wynaturzona) – dobitny przykład zamachu na sztukę współczesną i artystyczną wolność. Na niemieckich ulicach Geppert zobaczył coś jeszcze: widok tej masy mundurów, lotnisk, jakiegoś militarystycznego nastroju budził niepokój i groźbę przyszłości. W marcu 1939 roku Hanna Krzetuska i Eugeniusz Geppert wyruszyli przez potworny w sowim milczeniu, głuchy kraj, jakim były Niemcy hitlerowskie do Włoch. Wojna była już pewna, ale nowożeńcy liczyli, szczególnie Hanna, że będzie to mimo wszystko ich podróż marzeń, że wspomnienia z niej będą na długie miesiące pożywką dla ich twórczość. Ale wojna i okupacja z całym swoim potwornym scenariuszem wymazywał stopniowo wszystkie cudowne przeżycia. Od piękna oglądanych zabytków, zwiedzanych galerii i ciepła południowego słońca, uwagę skutecznie odciągały hordy panoszących się po miastach bojówkarzy Mussoliniego, ale również nastrój samego Gepperta, wciąż rozpamiętującego chwile spędzone z Marią Malicką: cały czas czułem, że mi czegoś brakuje (…) w podświadomości nurtowało mnie uczucie jakiegoś niedosytu. I moja żona to czuła, i później mi to jako wyrzut wyznała. Po dwóch miesiącach małżeństwo wróciło do Krakowa, gdzie zbyt szybko następowały po sobie wypadki przesłaniające wszystko, co było przedtem, zgarniające myśli i odczucia w jeden koszmarny punkt. W tych trudnych latach Hanna Krzetuska wykazała się wielokrotnie niezwykłą odwagą. Wbrew obawom męża od samego początku pracowała w kawiarni Związku Plastyków, która w gruncie rzeczy była instytucją pomocową dla artystów pozbawionych środków do życia. Gdy w grudniu 1939 roku Eugeniusz Geppert został pod wspomnianą kawiarnią aresztowany wraz z innymi artystami i przewieziony do więzienia na Montelupich, skutecznie przygotowała ich wspólną pracownię na rewizję gestapo, usuwając wszystkie podejrzane przedmioty, eksponując te, które mogły uśpić czujność nazistów. Próbowała również wydostać męża z aresztu, co ostatecznie się udało: Mój żona umiała trafić do odpowiedniego źródła. Miesiąc wcześniej z tego samego więzienia przez Wrocław do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen wywieziono kilkudziesięciu profesorów aresztowanych podczas Sonderaktion Krakau. Część z nich zmarła w obozie lub po uwolnieniu z powodu chorób i wycieńczenia. Hanna Krzetuska i Eugeniusz Geppert nie dali się zastraszyć aresztem i rewizją. Niemal zaraz po tych wydarzeniach podjęli współpracę z polskim podziemiem. Ich niewielka pracowania malarska służyła za punkt kontaktowy, a oni sami tłumaczyli na polski wojenne teksty z niemieckich gazet. Prowadzili także nasłuchy radiowe, sporządzając z nich raporty, a następnie kolportowali przez konspiracyjnych kurierów. Cały czas oboje pracowali również w Kawiarni Plastyków. Nie jako jedyni, bo zatrudnionych w niej było kilkudziesięciu artystów, którzy wspólnie wypracowywali dochód przeznaczany na utrzymanie swoich rodzin i pomoc innym twórcom. Dzięki temu gastronomicznemu interesowi około dwustu artystów i ich bliskich mogło jakoś egzystować. W lokalu odbywały się nawet imprezy kulturalne i działał teatrzyk dla dzieci – Brzdąc. Kawiarnia nie była przybytkiem specjalnie popularnym wśród Niemców toteż stała się wspaniałym parawanem dla konspiracji i doskonałym punktem porozumiewania się. W końcu jednak i to miejsce dostrzegły służby nazistowskiego okupanta. W kwietniu 1942 do lokalu przy ulicy Łobzowskiej wkroczyło gestapo. Aresztowano wszystkich znajdujących się w środku mężczyzn. Finał tych wydarzeń był tragiczny. W maju na dziedzińcu jednego z bloków KL Auschwitz rozstrzelano kilkudziesięciu uwięzionych wówczas mężczyzn m.in. aktora Mieczysława Węgrzyna, malarzy Kazimierza Chmurskiego, Jana Rubczaka, Tadeusza Różyckiego, Tadeusza Mroza, rzeźbiarzy Ludwika Pugeta i Stefana Zbigniewicza. Eugeniusza Gepperta nie było w tym gronie, bo uległ pasji malowania: Zamiast robić rachunki kasowe (byłem wtedy kasjerem), poszedłem malować, odkładając rozrachunek do wieczora. I to mnie uratowało. Gdy wróciłem wieczór, było już po wszystkim. Wkrótce po tej łapance Kawiarnia Plastyków została zamknięta. Aby wspomóc artystów pozostawianych bez środków do życia Geppert współorganizował warsztaty zabawkarskie. Dawały one twórcom możliwość zarobku, a co istotniejsze odpowiednie papiery potwierdzające zatrudnienie, a tym samym chroniące przed wywózką do obozów lub na roboty przymusowe. Z wojennego dramatu najbardziej pokiereszowana wyszła rodzina Hanny Krzetuskiej. Już na początku 1940 roku aresztowano jej brata Artura po tym jak wraz z grupą innych inżynierów nie zgłosił się do pracy w przejętej przez okupanta Państwowej Fabryce Związków Azotowych. Mościccy chemicy byli jednymi z pierwszych osadzonych w KL Auschwitz. Artur Krzetuski otrzymał w nim numer 1003. W obozie spędził niemal cztery lata, a jego wspomnienia są do dziś bezcennym dokumentem tego piekła na ziemi. To, że przeżył tyle lat w tym strasznym miejscu i doczekał wyzwolenia ociera się wręcz o cud. Mniej szczęścia miał ojciec Hanny Krzetuskiej. Już na samym początku wojny, mimo podeszłego wieku, zaciągnął się do wojska. Po agresji ZSRR na Polskę został aresztowany przez Sowietów i przewieziony do obozu w Starobielsku, a następnie zamordowany w Charkowie. O jego tragicznym losie ofiary zbrodni katyńskiej rodzina dowiedziała się dopiero kilka lat później. Każdy, kto nieco lepiej zna historię Żydów, Polaków i Niemców na terenie Generalnej Guberni musi zadać sobie pytanie: jakim cudem Hanna Krzetuska i jej rodzina nie podzielili losu kilku milionów polskich Żydów? Geppert już po wojnie pisał, że obawiał się wówczas o żonę i jej rodzinę jako nie aryjczyków. Niemcy oczywiście mogli nie mieć pojęcia o pochodzeniu Krzetuskich, ale polscy szmalcownicy musieli wiedzieć. Rodzina Krzetuskich była w Krakowie doskonale znana, przez długi czas pod swoim pierwszym nazwiskiem Kolischer, którego przestali używać zaledwie dwadzieścia pięć lat wcześniej. Przez całą okupację Adela Krzetuska i jej córki nie ukrywały się, a nawet oficjalnie pracowały i leczyły się w ogólnodostępnych szpitalach. To, że nikt ich nie wydał, z perspektywy tragicznych losów innych rodzin o żydowskich korzeniach, wydaje się wręcz nieprawdopodobne.

Nasz serwis korzysta z cookies w celu analizy odwiedzin.
Zapoznaj się z naszą polityką prywatności