Pokaż menuZamknij menumenu

Biografia po 1945

Wrocław

 

Zaczął się dla nas nowy świat

Ten nowy świat nazywał się Wrocław i w listopadzie 1945 roku, gdy Eugeniusz Geppert na pace ciężarówki wjechał do miasta, jeszcze kilka miesięcy wcześniej leżącego w granicach Niemiec i noszącego nazwę Breslau, było to właściwie morze gruzu. Wcześniej Eugeniusz Geppert widział jedynie Wrocław z okien pociągu, którym w 1937 roku wracał z Monachium. Ale wtedy to było inne miasto. Sprzed apokalipsy roku 1945, którą najtrafniej opisał niemiecki dramaturg Hugo Hartung: Podczas mrocznych nocy umarło miasto Breslau. Widziałem, jak umierało. A wraz z nim umieraliśmy my wszyscy. Były to niezliczone śmierci ludzi, zwierząt, domów, dzwonnic, drzew. W ciągu zaledwie stu dni oblężenia stolica Dolnego Śląska niemal przestała istnieć, w niektórych dzielnicach nie zachował się ani jeden cały budynek. Broniący wrocławskiej twierdzy Niemcy i próbujący ją zdobyć żołnierze radziccy nie mieli litości dla domów, gmachów uczelni wyższych, świątyń czy muzeów. Jednak przede wszystkim skazali na śmierć tysiące ludzkich istnień – wojskowych i cywili. Upadek Twierdzy Wrocław był ostatnim aktem pięcioletniego dramatu drugiej wojny światowej. Podczas gdy na ulicach miasta trwały jeszcze walki, w Warszawie i Krakowie już czyniono pierwsze kroki do administracyjnego przejęcia regionu, który pozostawał poza granicami państwa polskiego od 1335 roku – przeszło sześćset lat! W tym celu na tzw. Zimie Odzyskane skierowano już w maju 1945 roku pierwsze grupy operacyjne, które miały ocenić skalę zniszczeń, zabezpieczyć to co zostało z infrastruktury miejskiej i przygotować plan odbudowy życia gospodarczego, naukowego i kulturalnego w polskim Wrocławiu. Gdy 6 maja 1945 roku Wrocław kapitulował w polskich miastach uniwersyteckich działały już wyższe uczelnie. Uruchomienie ich także we Wrocławiu stało się jednym z priorytetów nowych władz miasta, dlatego w skład jednej z pierwszych grup operacyjnych weszli artyści Leon Dołżycki, Stanisław Pękalski i Stanisław Borysowski. W krakowskim środowisku największym propagatorem otwarcia w nadodrzańskiej stolicy szkoły artystycznej był Emil Krcha, który już w 1945 roku zamieszkał we Wrocławiu. Swoją pierwsza podróż do Wrocławia Geppert odbył jako delegat Polskiego Związku Artystów Plastyków by zorientować się w możliwościach założenia na Dolnym Śląsku delegatur związku. Przy okazji tej podróży odnotował bardzo znamienne dla tego okresu zjawisko – bezczelne łupienia Wrocławia, oficjalne czy też nie, przez niemal wszystkie grupy społeczne: grupa studentów krakowskiej ASP jechała z polecenia akademii znaleźć gdzieś w górach dom wypoczynkowy dla studentów i po różne urządzenia, których wówczas w Krakowie brakowało. Tak oto studenci, przyszli artyści, zachęceni przez władze uczelni wyruszyli okraść i tak już mocno splądrowany Wrocław z resztek tego co w nim cudem ocalało. Geppert nie mógł wówczas przypuszczać, że z efektami tego oficjalnego szabru, będzie się musiał zmierzyć kilka miesięcy późnij, gdy przyjdzie mu odbudowywać pokiereszowaną przez Niemców, Rosjan i polskich złodziej infrastrukturę tutejszej szkoły artystycznej.

 

Trzeba był podjąć decyzje: zostać w miłym Krakowie czy jechać w nieznane do zniszczonego miasta nad Odrą?

Ostatecznie wybór padł na Wrocław: W grudniu 1945 roku zostałem przedstawiony Ministrowi Kultury i Sztuki Władysławowi Kowalskiemu w Warszawie i otrzymałem pismo z datą 10 styczna 1946 roku delegujące mnie do zorganizowania uczelni artystycznej we Wrocławiu. Namaszczenie Eugeniusza Gepperta, wówczas już prawie sześćdziesięcioletniego, do realizacji tego zadania wydawało się oczywistym krokiem. Cieszył się on reputacją dobrego organizatora i bez wątpienia na tę opinię zasłużył. Sprawnie organizował kulturalne życie Krakowa już przed wojną, a w jej trakcie potrafił swoimi pomysłami i zaangażowaniem stworzyć szereg dróg pomocy mniej zaradnym kolegom i koleżankom. Także po wojnie od razu zajął się reaktywacją artystycznych związków, pism i organizacją lokali dla twórczych spotkań. Był nawet przez chwilę referentem ds. plastyki w małopolskim Wydziale Kultury, jednak szybko porzucił tę posadę, bowiem praca biurowa nie leżała w jego naturze. Wrocław akurat nie potrzebował urzędnika, tylko sprawnego realizatora powierzonych zadań. Można zaryzykować stwierdzenie, że wśród artystów ciężko było wówczas znaleźć osobę bardziej odpowiednią do wykonania tej pracy niż Eugeniusz Geppert. Za jego kandydaturą mogło przemawiać także małżeństwo z Hanną Krzetuską, która podobnie jak on, doskonale radziła sobie z kwestiami organizacyjnymi. Poza tym para była dobrze znana w środowisku i zapewne liczono, że za nimi do Wrocławia przybędzie spora grupa artystów gotowych kształcić młode pokolenia twórców. A o chętnych do wyjazdu na Ziemie Zachodnie, szczególnie wśród mieszkańców miast i inteligencji, wcale nie było tak łatwo. Wypuszczano nawet specjalne apele skierowane do urzędników, lekarzy czy uczonych by zachęcić ich do przyjazdu na Dolny Śląsk. Jednak dla większości nawet wizja objęcia wyższych stanowisk czy otrzymania atrakcyjnego mieszkania w jednej z parkowych dzielnic Wrocławia nie była na tyle atrakcyjna by opuszczać dobrze znane miejsca. Znaczna część przybyłych tu osób nigdy wcześniej we Wrocławiu nie była i nie miała pojęcia jak może wyglądać miasto po odbudowie. W odróżnieniu od Hanny Krzetuskiej, dla której stolica dolnośląskiego regionu nie była zupełnie nieznanym miastem. Mając dwadzieścia lat zwiedzała jego zabytki w przewie podczas podróży do Dusznik Zdroju, gdzie jej ojciec przebywał na kuracji: Trudno mi naturalnie po tylu latach – pisała w 1966 roku – zrekonstruować, jak wyglądał mój pierwszy spacer po Wrocławiu. Pamiętam tylko, że natrafiłam na naszej drodze na szereg pomników i mostów. Jedno natomiast jest pewne, że nigdy mi się nawet nie śniło, że zawędruje tutaj tyle lat później, by się osiedlić na stałe. Po przeszło dwudziestu latach droga na zachód wyglądała już jednak zupełnie inaczej: Nasza pierwsza wspólna podróż do Wrocławia nie była bardzo zachęcająca. Jechało się w napięciu, czy zdążymy przed zapadnięciem zmroku. Nikt bowiem mieszkający wówczas we Wrocławiu nie ryzykował z zasady wyjścia z domu po godzinie 17. Była to normalna pora, kiedy rozpoczynała się dość gęsta strzelanina w różnych stronach miasta. Wojna – jakby jeszcze gdzieś przyczajona – przypominała się. To nie opis scenariusza dla filmu, którego akcja rozgrywa się na dzikim zachodzie. To dosłownie dziki zachód w środku Europy – Wrocław, przeszło pół roku po zakończeniu drugiej wojny światowej.

 

Wybraliśmy wraz z żona pionierski żywot

Przenieśliśmy się do Wrocławia mając na oku cel niewątpliwie warty tego, by opuścić swoje środowisko, rodzinę i zaczynać życie od nowa – pisała Hanna Krzetuska. Zapał do wykonania pionierskiej pracy, podsycany przez oficjalne propagandowe przekazy o powrocie Dolnego Śląska do macierzy udzielił się również artystom. Tym bardziej, że we Wrocławiu zdecydowanie był potencjał, przed wszystkim infrastrukturalny, do reaktywowania wyższego szkolnictwa artystycznego. Do lat 40. w mieście działały dwie liczące się uczelnie kształcące twórców różnych dziedzin. Prym wiodła Państwowa Akademia Sztuki i Rzemiosła Artystycznego (Staatliche Akademie für Kunst und Kunstgewerbe) o osiemnastowiecznym rodowodzie. Na początku XX wieku uczelnia wyrosła na czołową na terenie Niemiec kuźnią nowoczesnych prądów w sztuce europejskiej. Jej dyrektorem w latach 1903–1916 był znany architekt Hans Poelzig, który ściągnął na stanowiska wykładowców wybitnych artystów o międzynarodowej sławie z Otto Mullerem na czele. W jej pracowniach malarskich, rzeźbiarskich, tkackich czy ceramicznych postawały prace, które odpowiadały na manifesty secesji, ekspresjonizmu, modernizmu czy futuryzmu. Uczelnia zajmowała specjalnie dla niej wzniesiony gmach przy obecnym placu Polskim. W 1900 roku otwarto również Miejską Szkołę Rękodzielnictwa i Przemysłu Artystycznego (Städtische Handwerker- und Kunstgewerbeschule) kształcącą artystów i rzemieślników pracujących w drewnie, metalu, tkaninie, ale także tworzących malarstwo dekoracyjne i ilustracje do książek oraz druków reklamowych. Uczono w niej tradycyjnych technik rzemieślniczych, jednak studenci byli zachęcani do szukania nowoczesnych rozwiązań formalnych czego przykładem stały się choćby ich realizacje powstałe na słynną wystawę WuWa (Wohnungs- und Werkraumausstellung) zorganizowaną we Wrocławiu w 1929 roku. Uczelnia zajmowała budynek przy obecnej ulicy Traugutta. To właśnie ten obiekty jako pierwszy został przydzielony dla powstającej akademii. Mimo zniszczeń, nadawał się do szybkiego uruchomienia w nim pracowni i sal wykładowych. Eugeniusz Geppert, Hanna Krzetuska, Adam Hannytkiewicz, Leon Dołżycki, Emil Krcha, trzeba przyznać doborowe towarzystwo, przystąpili do prac zabezpieczających i porządkowych: Początkowo posługiwano się przydzielonymi przez zarząd miasta robotnikami niemieckimi, póki nie nastąpiła repatriacja i oczyszczenie miasta i całego Śląska z pozostałego obcego elementu. To cytat ze wspomnień Gepperta. Niesamowite w nim jest to, że człowiek wykształcony, dobrze znający historię pisze o Niemcach, których rodziny czasem od kilku jak nie kilkunastu pokoleń mieszkały na Śląsku per obcy element! On, który we Wrocławiu w momencie wydania wspomnień, mieszkał od zaledwie dwudziestu lat. Świadczy to również o atmosferze tamtych dni, ale mimo to, aż chce się zadać pytanie jak zareagowałby Geppert, gdyby jakiś ukraiński malarz tak napisał o Polakach we Lwowie przez nowe władze tego miasta wysyłanych do powojennych prac porządkowych. Dlatego kolejny cytat dotyczący tej przecież tragicznej sytuacji dla zwykłych ludzi, nie wojskowych ani polityków, którzy wywołali konflikt, już chyba tak nie dziwi. Takie oto miał odczucia Eugeniusz Geppert sąsiadując z punktem repatriacji zorganizowanym na dziedzińcu szkoły: jak przyszła zima, a była w tym roku bardzo ostra i mroźna, zakładanie obozów w oczekiwaniu wyjazdu, palenie ognisk, ciągły ruch zwłaszcza w nocy, nie należał do przyjemnych i bezpiecznych. Zwłaszcza dla nas osobiście było to nieprzyjemne, ponieważ w tym czasie mieszkaliśmy w gabinecie szkolnym i wszystkie te sprawy działy się na naszych oczach. Dramat ludzi opuszczających swoje rodzinne miasto, swoją małą ojczyznę, próbujących ochronić swoich bliskich, często małe dzieci i starców przed potwornym zimnem, był dla potomka szlacheckiego rodu widokiem nieprzyjemnym. Ten brak wrażliwości, już nawet abstrahując od biografii Gepperta czy ówczesnej bardzo trudnej sytuacji we wzajemnych stosunkach Niemców i Polaków, może mimo to zaskakiwać, tym bardziej, że codzienność pionierów starających się przewrócić nauczanie artystyczne we Wrocławiu, też nie była łatwa. Brak mieszkań, o pracowniach nie wspominając, niemal półtoraroczna tułaczka po różnych pokojach. Dopiero po kilkunastu miesiącach małżeństwo Geppert – Krzetuska otrzymało mieszkanie na Wybrzeżu Wyspiańskiego. Hanna uważała, iż najzabawniejsze w tej całej historii było to, że malarz – nasz poprzednik w pracowni – nazywał się Kowalki i był Niemcem, a na jego miejsce przyszedł Polak – Geppert. Warto dodać, że Ludwig Peter Kowalski również był nauczycielem w szkole artystycznej przy ulicy Traugutta. Adekwatnym komentarzem do tej sytuacji nich będzie cytat niemieckiego literata i polityka Heinza Winfrieda Sabaisa z listu pisanego do polskiego poety: Drogi Tadeuszu Różewiczu, mieszka Pan we Wrocławiu, ja urodziłem się w Breslau (…). Jesteśmy Cives Wratislavienses. Bóg tak chciał. Miasto włączyło nas obu do swojej historii.

 

Pierwsze miesiące, może nawet lata wspaniałe

Mimo trudności aprowizacyjnych i ogromu pracy te pierwsze lata we Wrocławiu naznaczone były dużą dawką szczęścia i satysfakcji: czasu wtedy nikt nie liczył. Może dlatego byliśmy rzeczywiście szczęśliwi. Energia z jaką grono artystów przystąpiło do zadania utworzenia uczelni była wręcz bezprecedensowa w całej historii szkoły: Pracowaliśmy dniami i nocami (…) zanim zaczęły się wykłady i normalna działalność szkoły trzeba było wycisnąć z siebie dosłownie siódme poty, żeby doprowadzić pomieszczenia do stanu używalności (…) Radości było dużo, bo – do dziś to trudno pojąć – w jaki sposób tak szczupłymi siłami odwaliliśmy taki kawał zacnej roboty. 15 października 1946 roku Wyższa Szkoła Sztuk Pięknych we Wrocławiu (od 1949 roku Państwowa Wyższa Szkoła Sztuk Pięknych) oficjalnie rozpoczęła działalność, przyjmując profil uczelni artystyczno-użytkowej. Studentów było niewielu, ale podniosły nastrój tej pierwszej immatrykulacji w prowizorycznie zaaranżowanej sali udzielił się każdej obecnej na niej osobie. Nie zachowało się przemówienie inauguracyjne wygłoszone przez wówczas jeszcze dyrektora uczelni Eugeniusza Gepperta, ale z ocalałych wspomnień można wywnioskować, ze pod względem odniesień do roli polskich tradycji w budowaniu kultury narodowej, jego autor nawiązał do poglądów swojego mentora Jacka Malczewskiego. Oficjalnie pierwszym rektorem PWSSP Eugeniusz Geppert został dopiero w 1949 roku, gdy studenci mogli już kształcić się na Wydziale malarstwa, rzeźby i grafiki, Wydziale architektury wnętrz oraz na Wydziale ceramiki i szkła. Na tym ostaniem szczególnie zależało władzom państwowym, bowiem po włączeniu Śląska w granice polskie, kraj stał się także beneficjentem dobrze rozwiniętych fabryk ceramiki i hut szkła. Dla tej gałęzi przemysłu pilnie szukano pracowników i projektantów, których właśnie dostarczać miała wrocławska uczelnia artystyczna. Do stolicy Dolnego Śląska ściągnięto w tym celu grono znanych twórców m.in. malarza, grafika i projektanta szkła Stanisława Dawskiego, projektantkę szkła Halinę Jastrzębowską, projektantów wnętrz i mebli: Władysława Wincze i Mariana Sigmund oraz ceramików Julię Kotarbińską i Rudolfa Krzywieca. W tym okresie małżeństwo Geppert – Krzetuska organizowało także oddział Polskiego Związku Artystów Plastyków oraz czyniło pierwsze kroki do stworzenia podwalin życia kulturalnego we Wrocławiu. W 1946 roku miała miejsce pierwsza polska wystawa malarstwa, a kilka miesięcy później pokaz prac Eugeniusza Geperta. Obie odbyły się  w Starym Ratuszu.

 

Nigdy nie zapomnę pierwszego dnia i pierwszych studentów

Studentów na pierwszym roku było trzydziestu sześciu, choć do egzaminu przystąpiło stu kandydatów. Tylko nieliczni mieli wcześniej kontakt ze studiami artystycznymi. Pod tym względem także grono pedagogiczne nie mogło wylegitymować się bogatym portfolio. Doświadczenia w nauczaniu na poziomie akademickim nie miał właściwie nikt. Po latach Geppert przyznawał: Zdawałem sobie sprawę, że może jestem w tym momencie początkowo za mało przygotowany do tego zadania. Trudności były tym większe, że studentami Hanny Krzetuskiej i Eugeniusza Geperta zostali ludzie bardzo mocno doświadczeni przez lata wojny, naznaczeni traumą jak Zbigniew Karpiński (późniejszy pedagog PWSSP we Wrocławiu), który walczył w wileńskim ruchu oporu, a później został aresztowany przez NKWD i zesłany do łagru czy Waldemar Cwenarski, któremu wojna praktycznie odebrała dzieciństwo. Geppert okazał się jednak równie dobrym pedagogiem jak organizatorem, co nawet po wielu latach potwierdzali jego dawni studenci. Można by się było po nim spodziewać, biorąc pod uwagę jego autorytatywny charakter, że narzuci młodym twórcom swój sposób postrzegania sztuki i formę opartą na dokonaniach kolorystów, ale wbrew powszechnej opinii Geppert nie wymagał od studentów by podążali jego ścieżką. Wręcz przeciwnie, zachęcał do samodzielnego myślenia, poszukiwania, wzbogacania swojego stosunku do sztuki i do otaczającego świata. Wymagał nieustannej intelektualnej pracy nad sobą i kreowania twórczego niepokoju: jednym z bardzo ważnych zadań pedagoga artysty, a może najważniejszym jest dopomaganie w budzeniu indywidualności twórczej, a nie narzucanie swojego „ja”. Wyjątkowo starał się by studenci przelewali na sztukę własny świat tęsknot i swoje widzenie, żeby w żadnym wypadku nie zatracili tych odczuć, a wręcz rozwinęli te indywidualne pierwiastki – zaczątki artystycznej drogi. Geppertowskie genius loci szybko przyniosło niespodziewane efekty. Z jego pracowni wyszli zarówno twórcy wyraźnie pozostajacy pod wpływem pracy swojego mentora, ale również spore grono artystów, którzy znaleźli zupełnie nowe formy wypowiedzi, bardzo odległe od twórczości swojego nauczyciela. Eugeniusz Geppert była także świadom ciężaru jaki na nim spoczywa: musze wyznać, że uczyć jest bardzo trudno. Sam zaliczył w tej dziedzinie przysłowiową wpadkę, gdy rozpoczął nauczanie od klasycznego studium poznawczego z natury, ale to nie dało się utrzymać i musiała nastąpić zmiana i to bardzo wyraźna – dania młodemu, poczatkującemu malarzowi więcej swobody samodzielnego myślenia i prób realizowania.  Eugeniusz Geppert był pedagogiem wrocławskiej akademii przez piętnaście lata, a później jeszcze przez pięć lat na godziny zlecone. Hanna Krzetuska uczyła znacznie krócej, bo zaledwie niecałe trzy lata. Oboje cieszyli się wielką sympatią studentów, którzy raz nawet publicznie zamanifestowali swoje uczucia do pedagogów – na pierwszą wspólną wystawę małżeństwa w 1949 roku przeszli przez miasto w barwnym korowodzie i przy zdumionej publiczności w galerii odtańczyli wokół swoich nauczycieli swoisty nie znany nam bliżej taniec.

 

Nie wiem co było najtrudniejsze, wszystko naraz narzucało się i wymagało decyzji

Po, w pewien sposób euforycznej, drugiej połowie lat 40. nadeszła bodaj najtrudniejsza dla Gepperta dekada, zarówno dla jego sztuki jak i dla niego samego. Uczucia i wątpliwości, które skutecznie przykrył ogrom pracy przy tworzeniu podwalin pod uczelnię artystyczną oraz organizowaniu ZPAP, po incydencie na uczelni wybuchy ze zdwojoną siłą. W 1950 roku Eugeniusz Geppert zrezygnował z rektoratu stając przed groźbą całkowitego usuniecie z uczelni, mimo iż wcześniej doprowadził do częściowego uruchomiania budynku dawnej Państwowej Akademii Sztuki i Rzemiosła Artystycznego przy placu Polskim. Udało mu się jednak utrzymać stanowisko wykładowcy: ja się nie dałem zmaltretować i obroniłem się, zostając profesorem. Niestety Hanna Krzetuska została zmuszona do definitywnego odejścia z uczelni. Dla małżeństwa zaczął się trudny okres walki o byt, o prawo głosu, o swoją wiarę i prawdę artystyczną, o godność człowieka. Geppert wspominał nawet donosy i ataki na jego osobę. Ewidentnie był całą sytuacją wykończony, a do tego uświadomił sobie, że tak naprawdę nie lubi Wrocławia. Kurtyna zachwytu pionierską pracą opadła i miasto okazało się miejscem wyjątkowo trudnym do życia. Nawet nie pod względem materialnym i aprowizacyjnym, ale z powodu oczekiwań i nie zawsze najlepszej atmosfery w środowisku artystycznym. Ten ostatni motyw przejawia się zresztą we wspomnieniach wielu twórców z tego okresu. W rzeczy samej trudno było na ruinach niemieckiego miasta stworzyć wolny od zawiści, zazdrości i rywalizacji klimat, gdy w jednym miejscu musiały walczyć o przetrwanie często bardzo silne osobowości twórcze, niejednokrotnie żyjące wspomnieniami swojej mocnej pozycji w Krakowie, Warszawie czy Lwowie. Z tego też  powodu sporo wybitnych twórców opuściło w tym czasie Wrocław. Z akademii odeszli m.in. Emil Krcha i Leon Dożłycki. Do tego stalinizm coraz dłuższymi mackami zaczął ingerować w życie artystyczne Wrocławia.  Atmosfera na PWSSP stała się nie do zniesienia, a kulminacją tych trudnych chwil była tragedia, która wstrząsnęła pracownią malarstwa i całą uczelnią. W 1953 roku w niewyjaśnionych okolicznościach zginął Waldemar Cwenarski. Student Gepperta miał wówczas zaledwie dwadzieścia siedem lat. Był wielką indywidualnością, niepokorny i bardzo utalentowany: jeden z najzdolniejszych uczniów mojej pracowni (…) ja jako profesor bardzo silnie odczułem tę śmierć. To wszystko sprawiało, że Eugeniusz Geppert chciał opuścić Wrocław: robię starania o Kraków. Jednak ostatecznie władze tamtejszej akademii, mimo wcześniejszych deklaracji, odrzuciły jego kandydaturę pracy. Na domiar złego artystą wstrząsają wątpliwości dotyczące jego sztuki, a dodatkowo w tym samym czasie odżył romans z Maria Malicką.

 

Tak bym chciał, żeby te dwie – Marysia i Sztuka – powiedziały mi „kocham”

W latach 50. Maria Malicka nadal była gwiazdą polskich scen. Jej sławie nie zaszkodziły nawet bardzo poważne oskarżenia o kolaborację z okupantem (ostatecznie została z nich oczyszczona). Na teatralnych deskach wciąż potrafiła udźwignąć niemal każdą kreację aktorską i jak podkreślali krytycy z jej niebywałej urody, mimo iż dobiegał wówczas sześćdziesiątki, niewiele ubyło. Eugeniusz Geppert myślał o niej właściwie od momentu paryskiego rozstania, nawet w najtrudniejszych okupacyjnych latach. Po wojnie to właśnie on ją odnalazł. W Łodzi, gdzie Malicka mieszkała w zimie 1955 roku nie udało mu się jej spotkać mimo podjętej próby, ale już pół roku później, kiedy przyjechała z występem do Wrocławia, Geppert poszedł ją odwiedzić. Zobaczył miłość swojego życia i wszystko odżyło w nim na nowo. Zaczął się okres wyrwanych z kalendarza Malickiej krótkich spotkań i listów – smutnych i upokarzających dla dorosłego mężczyzny. Podpisywał je zwykle Twój Gienek lub Twój Niedźwiadek. Rozpaczliwie szukał kontaktu z Marią Malicką, błagał o telefon lub choćby kartkę wysłaną na adres szkoły przy placu Polskim. Spokojnie znosił notoryczny brak odpowiedzi z jej strony albo nagłe odwoływanie spotkani: nigdy nie wiem, czy i jak o mnie myślisz, ale ja właściwie żyję Tobą. Nieustannie wyznawał jej miłość i pisał, że jest jego łódzkim papieżem, córkę Marii Malickiej nazywał infantką lub zastępczynią tronu. Adorował: Klękam przed czarem Twego istnienia, jesteś zawsze wszystkim dla mnie. Listy ozdabiał rysunkami, najczęściej przedstawiły one wazony z kwiatami, ale zdarzył się i taki na którym Geppert klęczy w błagalnej pozie lub jego autoportrety z wielkimi łzami spływającymi po policzku.  Malicka permanentnie milczała, czasem wysyłała kartkę i to było dla malarza prawdziwe święto, które robiło pogodę na mojej ulicy. Raz nawet, być może wiedziona chęcią posiadania portretu, zgodziła się pozować Geppertowi. Hanna Krzetuska była wtedy nieobecna w mieszkaniu, ale o portrecie znanej aktorki, który miał wykonać jej mąż wiedziała. I chyba tylko tyle. Geppert zaś pisał o tej chwili: była u mnie, w ten wieczór, gdy ją miałem u siebie. Przecież to jest największy dla mnie w życiu i najbardziej cenny moment. Ten, zdaje się kolejny już raz jednostronny romans, trwał dla Gepperta mniej więcej do końca lata 60. Marysia Kochana, Najdroższy kwiatuszek wciąż nie odpowiadał na błagania o kontakt, nigdy nie dzwoniła, odwoływała spotkania. Wobec tego malarz spróbował po raz ostatni: Myślałem, o naiwny, że może przypomnisz sobie o mnie i sama dasz znać o sobie (…) Chyba, że już jestem skreślony. Widocznie tylko do 80 lat jestem uznany, a potem takich starców się skreśla i inni są ważniejsi. Nie mogę więcej pisać.  Maria Malicka zmarła w 1992 roku, zbiór listów pisanych do niej przez Eugeniusza Gepperta ukazał się drukiem dopiero w 2007 roku. Odsłoniły one nieznane oblicze Gepperta – kochanka, ale również artysty w twórczym kryzysie. Malicka była chyba jedyną osobą, której malarz zwierzył się z wątpliwości dotyczących swojej sztuki, bo tego nie można ludziom powiedzieć, nie można pokazać. Pisze to akurat w okresie, kiedy jako artysta i pedagog odnosi szereg sukcesów. Jego obrazy podobały się jury artystycznych konkursów i marszandom, ale on sam czuł, że przestał się rozwijać twórczo: Męczę się moim malarstwem. Mówię o wątpliwościach artystycznej drogi i wiary w swoją prawdę (…) Chwilami nawet takie ogarniają mnie wątpliwości, że zdaje mi się jakoby moi studenci lepiej malowali ode mnie. Nie wiadomo do kiedy te rozterki targały Geppertem, wspominał o nich jedynie w listach do kochanki i to głównie tych pisanych w latach 50. Wydaje się jednak, że w sensie artystycznym na niewiele się one zdały. Jego sztuka we wrocławskich okresie właściwie nie przechodzi spektakularnych zmian, nawet po kilku zagranicznych pobytach z  lat 60., które nieco odświeżyły geppertowskie myślenie, pozostała ona nadal w okowach koloryzmu i wypracowanych tematów.

 

Władza domowa jedzie do Krakowa

To również cytat z listów do Marii Malickiej, w ten sposób Eugeniusz Geppert poinformował kochankę, że jego żona Hanna Krzetuska zamierza udać się do rodzinnego miasta. Użył tego określenia nie raz w swojej twórczości epistolarnej. Właśnie tak wyglądała codzienność pary Geppert – Krzetuska. Ona dbał o dom, zapewniała komfort życia i pracy mężowi, on brylował na salonach i dostawał państwowe medale za swoje zasługi i twórczość. Ona malował w maleńkiej kuchni, on w dużym jasnym pokoju – pracowni. On był profesorem PWSSP, ona malującą żoną Gepperta. Tyle, że malującą ciekawiej niż mąż. Obserwację natury, bardzo wnikliwą przetwarzała w syntetyczny znak malarski, przy czym nadal dominował w nich kolor i dekoracyjność kompozycji. Abstrakcjonistką w pełnym znaczeniu tego słowa  Hanna Krzestuska stała się na przełomie lat 50. i 60., na co wpływ miała także kolejna wizyta w Paryżu. Jej twórczość trafnie określił artysta Jan Chwałczyk: Sztuka niepokoju intelektualnego. Ponadto Hanna Krzetuska w odróżnieniu od męża dobrze czuła się we Wrocławiu. Doceniała miasto jako zespół architektury i zieleni, ale również jako miejsce spotkań twórczych. Regularnie chodziła na wieczorki literacki, do teatru, lubiła przyjmować gości, słynęła z poczucia humoru. Zachwycała się również Karkonoszami i okolicami Kłodzka. Była przy tym prawdziwym wulkanem energii. Malowała (nie istnieje chyba większa przyjemność niż praca twórcza. Wszystko na świecie staje się nieważne wobec problemu rozstrzyganego wyłącznie w realizacji artystycznej) i dbała o dom, swoje prace pokazywał na wystawach m.in. w 1958 roku w Zachęcie w Warszawie. Pisała artykuły o sztuce do gazet i periodyków, walczyła o przydziały pracowni dla plastyków oraz odpowiednie lokale wystawowe dla młodej sztuki. Była jednak w pewien sposób uzależniona od męża, a może tylko przekonana, jak zapewne jej babka i matka, że rolą kobiety jest wspieranie mężczyzny i zawsze powinna ona stać w jego cieniu. Widać to w jej wspomnieniach, o mężu pisze dużo, zawsze z szacunkiem, zawsze z dużej litery. Nawet gdy postanowiła oddać do zbiorów Zakładu Narodowego im. Ossolińskich korespondencję i dokumenty swojego ojca pisała o tym tak jakby to była zasługa Eugeniusza Gepperta. A przecież dokumenty były jej własnością i dotyczyły rodziny Krzetuskich. Tylko sztuka należała wyłącznie do niej. Do końca konsekwentnie tworzyła i wstawiała tylko pod swoim nazwiskiem. Na jej obrazach zawsze widniał podpis Hanna Krzetuska, choć w dowodzie miała wpisane Krzetuska – Geppertowa.

 

Cały wysiłek skupiłem teraz na pracy nad sobą i organizowani artystycznym grupy „Szkoła Wrocławska”

Pomagała mu w tym oczywiście Hanna Krzetuska, choć Geppert miał wówczas sporo wolnego czasu, bowiem w 1961 roku przeszedł na emeryturę. Po kilku latach znowu powróci na akademię jako profesor dochodzący, ale na początku lat 60. grupa stał się jego idée fixe i to mimo tego, że równocześnie maił być autorem znanej fraszki Gdy malarze są do dupy, to się wtedy łączą w grupy. Formalnie grupa powstała w 1961 roku: skład jej w sensie artystycznym miał od samego początku bardzo szeroki wachlarz przekonań i poszukiwań. Rzeczywiście grupa nie posiadała formalnego manifestu. Miała reprezentować zróżnicowanie miejscowych artystów plastyków i pomóc lokalnemu środowisku w organizowaniu wystaw także poza Wrocławiem. Ekspozycyjnie debiutował już na samym początku, w Sopocie, potem Wrocławiu i Warszawie. Wszędzie jej wystawy zostały bardzo dobrze przyjęte. W 1967 roku zmieniono nazwę na Grupa Wrocławska. Niemal wszyscy jej członkowie byli wychowankami Eugeniusza Gepperta. Spośród prawie 30 osób należących do tego artystycznego ugrupowania dziś żyje i nadal tworzy zaledwie kilku artystów, ale swojego czasu grupa była wrocławską legendą. Każdego roku do końca lat 70. urządzano wystawę zbiorową prac jej członków. Ale każdy z nich miał na swoim koncie również dużo indywidualnych realizacji, które na stałe weszły do kanonu polskiej sztuki współczesnej. Znaczna część twórców Grupy Wrocławskiej była także związana z tutejszą akademią jako pedagodzy. W skład grupy wchodzili m.in.: Jan Chwałczyk, Kazimierz Głaz, Wanda Goławska, Józef Hałas, Kondrat Jarodzki, Zdzisław Jurkiewicz, Krzesława Maliszewska, Alfons Mazurkiewicz, Leon Podsiadły, Jerzy Rosołowicz, Anna Szpakowska- Kujawska, Janina Żamojtej, Jerzy Cieślikowski, Zbigniew Paluszak, Marian Poźniak, Andrzej Will. Spotkania grupy odbywały się zazwyczaj już w nowym mieszkaniu Eugeniusza Gepperta i Hanny Krzetuskiej w odremontowanym renesansowym domu Rybischa przy ulicy Ofiar Oświęcimskich, gdzie małżeństwo przeprowadziło się około połowy lat 60. Przez kolejne lata będzie to ich miejsce zamieszkania i pracy, ale również centrum spotkań artystów. Mieszkanie, wypełnione obrazami oraz zabytkowymi meblami, stanie się jednym z ważniejszych miejsc na kulturalnej mapie Wrocławia. Nie tyle salonem artystycznym, a bardziej nieformalnym seminarium artystycznym. Można zaryzykować stwierdzenie, że powołanie Grupy Wrocławskiej, utrzymanie tak różnych twórców przez niemal dwadzieścia lat wokół wspólnej idei integracji artystycznej, było jednym z największych osiągnieć Gepperta we Wrocławiu.

 

Nie wiem, gdzie i jak będę sam zaliczony

Eugeniusz Geppert zmarł 13 stycznia 1979 roku, podczas zimy stulecia. Ostatnie 10 lat jego życia było właściwie nieustającym pasmem sukcesów. Kilka razy udało mu się wraz z żoną wyjechać za żelazną kurtynę. W 1971 roku małżeństwo podróżowało po Francji, Hiszpani i Stanach Zjednoczonych, przy okazji odwiedzając rodzinę Hanny w Cincinnati. Geppert miał wówczas ponad osiemdziesiąt lat, ale te peregrynacje były dla niego wielkimi przeżyciami, których ślad znaleźć można w jego ostatnich pracach. W tym czasie również bardzo dużo wystawiał. Wrocławskie muzea i galerie organizowały mu pokazy indywidualne, a zagraniczne instytucje zapraszały do uczestnictwa w ekspozycjach zbiorowych m.in. w Londynie, Berlinie czy Madrycie. Spadł również na niego deszcz odznaczeń i wyróżnień. Eugeniusz Geppert był także nadal obecny w życiu swoich byłych studentów, którzy chętnie odwiedzali dom przy ulicy Ofiar Oświęcimskich by porozmawiać z mistrzem. W ostatniej dekadzie życia malarz stał się wręcz żywą legendą Wrocławia. Nawet kilkadziesiąt lat po jego śmierci wiele osób wspominało postawnego starszego pana – Geppert miał prawie dwa metry wzrostu, zawsze noszącego się szalenie dystyngowanie, jak zmierzał do swojej ulubione restauracji w hotelu Monopol albo zasiadał ze sztalugami nad Odrą. Geppert bardzo cenił sobie rozmowy o sztuce z ludźmi nie obeznanymi w tym temacie. Zdarzało się nawet, że nad rzeką tłumaczył sens swojego malarstwa przygodnie spotkanym pijaczkom, a potem wesoło wychylał z nimi przysłowiowego kielicha. Z jego wspomnień, lisów, wywiadów oraz z opowieści ludzi, którzy mieli okazję go poznać wyłania się skomplikowana osobowość człowieka i artysty. Z jednej strony autorytarny, przekonany o swojej wyższości, z drugiej potrafiący nawiązać kontakt z niemal każdym. Podobno nigdy nie zdarzyło mu się potraktować nikogo protekcjonalnie. Artystycznie raczej tradycjonalista, ale z wielką otwartością na nowe zagadnienia w sztuce. Ostatnio coraz częściej słychać pytanie, czy gdyby nie zasługi Gepperta, nazwijmy je organizacyjne, dla Wrocławia tak silna pamięć o nim przetrwałaby do naszych czasów?  Jedno jest pewne o tę pamięć przede wszystkim zadbała Hanna Krzetuska, która skupiła swoją energię na godnym upamiętnieniu jego postaci oraz dorobku. W 1983 roku niewielka ulica w sąsiedztwie domu Rybischa otrzymała nazwę Eugeniusza Gepperta. W 1989 roku, z inicjatywy Hanny Krzetuskiej, otwarta została Galeria im. Profesora Eugeniusza Gepperta, prezentująca dorobek artystycznego małżeństwa Geppert – Krzetuska oraz twórców związanych z Grupą Wrocławską. W tym samy roku zainaugurowano na wrocławskiej PWSSP Konkurs im. Eugeniusza Gepperta dedykowany młodym malarzom. Od śmierci męża Hanna Krzestuska nadal uczestniczyła w życiu artystycznym Wrocławia, chętnie odwiedzana przez grono młodych artystów, którzy uwielbiali jej opowieści, refleksje na temat sztuki, a także elegancko podaną herbatę z czekoladkami. Coraz mniej jednak tworzyła i wystawiała, stając się przede wszystkim managerką pamięci o twórczości i dokonaniach Eugeniusza Gepperta.

Wiele osób nie wie, kto ja jestem i że «też maluję». Tylko to nie Geppertowa maluje, ale Hanna Krzetuska. […] Przez całe życie jakąś dziwną koleją losu mijam się z obowiązującymi kanonami czy kierunkami i nigdy nie udało mi się włączyć do istniejącej w danym okresie mody w sztuce. […] Dążenie do odrębności, odcinanie się od tego, co moja generacja propagowała i robiła, było przewodnim motywem mojego myślenia. Hanna Krzetuska zmarła  5 czerwca 1999 roku.

Nasz serwis korzysta z cookies w celu analizy odwiedzin.
Zapoznaj się z naszą polityką prywatności