Przestrzeń miejska stanowi duże wyzwanie dla sztuki współczesnej. Wyprowadzanie na place czy ulice działań artystycznych wiąże się z ryzykiem niezrozumienia lub zignorowania dzieła przez tych, do których się ono zwraca: przez przechodniów. Jeśli więc autor ma ambicje precyzyjnego przekazania treści, czyli na przykład odniesienia się do konkretnego miejsca, do jego architektury, historii, problemów, jakimi żyją mieszkańcy, wreszcie – do wyzwań przed nim stojących, powinien być świadom stopnia trudności zadania i złożoności tworu, jakim jest miasto.
Miasta w Polsce nie doczekały się opisu przemian, jakie w nich zachodziły od momentu rozpoczęcia transformacji ustrojowej zdążającej ku liberalnej demokracji. Opis ten powinien obejmować postępujące zmiany w ich wyglądzie, ekspansję przestrzenną, zmiany funkcji ważnych miejsc, pojawianie się, lecz i zanikanie przestrzeni publicznych, a także migracji mieszkańców. Z rozwojem miast łączy się odkrywanie i rewitalizacja dotychczas zaniedbanych obszarów, zaczyna robić karierę zjawisko gentryfikacji. Dochodzi też odkrywanie historii i wielokulturowych korzeni, związane z możliwością mówienia o tym, co wcześniej musiało być przemilczane. Równie ważną część opisu powinno stanowić to, jak rządzący miastami rozumieją swoją rolę, co traktują jako priorytety. Niezmiernie ważne jest także współzawodnictwo miast, które najbardziej widowiskowe formy przybiera w obszarze organizowanych przez nie imprez kulturalnych. Jak w mieście czują się jego mieszkańcy – to kolejny ważny temat.
Dla przemian w Polsce po 1989 roku ważne wydaje się napięcie między tym, co wspólne, a tym, co prywatne. Z naszych systemów wartości zniknęło pojęcie wspólnego dobra. Po okresie Polski Ludowej zaczęliśmy niezwykle cenić to, co prywatne. Doszło wręcz do przeszacowania znaczenia własności indywidualnej. Stąd wziął się wzajemny brak zaufania Polaków do siebie, stąd kładzenie nacisku na rodzinę, stąd dzielenie Polski i otaczanie płotami. Jak celnie stwierdziła Magdalena Staniszkis w wypowiedzi dla „Gazety Wyborczej” z 19 lipca 2008 roku, po 1989 roku pojęcie „dobra wspólnego” stało się niewiarygodne. Wspólne, publiczne uważa się za niczyje. W konsekwencji mamy do czynienia z niezrozumieniem sensu istnienia takiego rodzaju obszarów miejskich, jak place, skwery, rynki, miejsca, gdzie obcy sobie ludzie, którzy w innych okolicznościach nigdy by się ze sobą nie spotkali, wchodzą w interakcję. Stąd ucieczka polskich centrów miast, pełniących funkcję agory, do centrów handlowych, dających pozory bycia tego rodzaju obszarem, a w rzeczywistości będących miejscem ściśle kontrolowanym.
Zmiany w polskich miastach zaowocowały takimi zjawiskami, jak: chaotyczna zabudowa, brak wizji urbanistycznej scalającej kształt miasta i wyznaczającej kierunki jego zintegrowanego rozwoju, źle funkcjonująca komunikacja publiczna, za duży ruch samochodowy wpuszczony w samo centrum, brak dostatecznej liczby miejsc do parkowania, liczne agresywne reklamy, pojawiające się wszędzie, a przede wszystkim w zabytkowych centrach, zasłaniające okna, poza tym zniszczone fasady domów, niewiele obszarów zieleni, za mała liczba miejsc do rekreacji. W szybko rozwijających się miastach, gdzie do niedawna panował boom budowlany, można zaobserwować rabunkową gospodarkę gruntami miejskimi i zabudowywanie każdego wolnego skrawka ziemi w modnych, czyli najdroższych, dzielnicach. W źle funkcjonujących miastach żyją bierni mieszkańcy, którzy nie potrafią się zmobilizować, żeby wywierać wpływ na lokalnych polityków. W rzeczywistości polskich miast, obok dyktatu inwestorów, a także krótkowzroczności władz, widać jednak i zmiany na lepsze, jak porządkowanie centrów, inwestowanie w sieć drogową, nowe inwestycje w przestrzeń publiczną. Należy także pamiętać o tym, że miasta borykają się ze strukturalnymi problemami, których nie sposób rozwiązać łatwo i szybko (rosnąca populacja, niedoinwestowanie, nierozwiązane kwestie własności).
Do tego obrazu trzeba dodać tradycyjny brak zainteresowania sztuką szerszej publiczności. Działalność artystyczna w mieście przybiera różne kształty. Do sztuki publicznej należą przecież pomniki. Polskie miasta zostały zalane w ciągu ostatnich kilkunastu lat twórczością pomnikową (co wskazuje na chęć kształtowania pamięci zbiorowej). Do tego rodzaju sztuki zalicza się także mała architektura: fontanny, ławki, kioski, zagospodarowanie placów. Działalnością artystyczną w przestrzeni miejskiej jest również działalność anonimowych artystów, zwana całościowo street artem, która wyraża zazwyczaj poglądy anarchistyczne.
Co do aktywności artystów sztuk wizualnych, jest jej w tej przestrzeni najmniej, często nie potrzebują oni bowiem konfrontacji z masowym odbiorcą ani nie są atrakcyjni dla miast, by być przez nie zapraszani do działań. Spotkałam się wręcz ze zdaniem, że sztuka publiczna jako twórczość współczesnych artystów w przestrzeni miejskiej nie ma sensu, bo jest do tej przestrzeni zupełnie niedopasowana. Oczywiście to nieprawda. Prawdą jest jednak, że działalność na ulicy stwarza dla twórczości tych artystów całkowicie nowe ramy. Muszą się nauczyć, jak radzić sobie z przypadkową publicznością, nienawykłą do czytania sztuki. Jestem zdania, że wprowadzenie obiektów, działań, projekcji, które z racji bycia sztuką są wieloznaczne, stanowi ważne uzupełnienie sensów przestrzeni publicznej. Otwiera ją na to, co niespodziewane, zaskakujące, nieidące w parze z funkcjami tej przestrzeni. Nie pozwala na zwyczajne, jednowymiarowe jej przeżywanie. Daje ludziom szansę pełniejszego korzystania z takiej przestrzeni, bo zmusza ich do zatrzymania się, zastanowienia się, obserwacji, nawiązania kontaktów, wejścia w interakcję z innymi ludźmi, z dziełem, z jego twórcą.
Tego rodzaju pokazy i realizacje cieszą się coraz większą popularnością zarówno wśród ludzi sztuki, jak i wśród miejskich decydentów, którzy zaczynają dostrzegać ich potencjał w „uatrakcyjnianiu” miasta. Fala imprez prezentujących sztukę w przestrzeni publicznej zaczęła się po 2000 roku. Są wśród nich na przykład wystawy w Cieszynie (2004), Kostrzynie (2004), Zamościu (2006) czy wiele innych, równie interesujących. Wyróżnia się wśród nich wrocławski SURVIVAL, jedyny chyba przegląd sztuki w mieście, który jest systematycznie kontynuowany od 2003 roku i wyrasta z inicjatywy mieszkańców Wrocławia, nie stanowi więc konsekwencji działań jakiegoś „desantu” przyjezdnych osób.
***
Strategia przetrwania w mieście. To właśnie zawiera się w nazwie wrocławskiego przeglądu, prezentującego sztukę współczesną wyprowadzoną poza mury galerii na ulice, place, do wnętrz budynków użyteczności publicznej czy do prywatnych mieszkań. Słowo „survival” oznacza umiejętność przetrwania w trudnych warunkach, walkę o przeżycie, do której potrzeba specjalnej wiedzy i umiejętności, dozy szczęścia i silnej motywacji. Miasto jest w konsekwencji definiowane jako środowisko nieprzyjazne albo wręcz wrogie sztuce. Sztuka jest zaś tym, co w walce o przetrwanie musi sięgnąć po specjalne środki obrony.
Organizatorzy na pewno traktują tytułowe hasło z pewnym dystansem. Rzeczywiście jednak można uznać, że sztuka wyprowadzona z przestrzeni galeryjnych, gdzie mało kto jej przeszkadza, musi uzasadniać swoje istnienie, walczyć o uwagę, a jej twórcy powinni być szczególnie uwrażliwieni na to, jak ich dzieła mogą być odebrane. Sztuce w mieście nie jest łatwo, bo na ulicy, podwórku czy placu musi rywalizować o uwagę z rzeczami dostarczającymi silniejszych bodźców, musi także uwzględniać to, że na ulicy sztukę ogląda się inaczej, w ruchu, bez skupienia się, w sposób przelotny, migawkowy. W tym sensie miasto jest rzeczywiście wrogie sztuce, która wymaga czasu, zatrzymania się.
Obserwując dotychczasowe edycje przeglądu SURVIVAL, z których tegoroczna jest szóstą, można dojść do wniosku, że cele, jakie stawiają sobie organizatorzy, choć ambitne, nie lokują się w sferze snucia wielkich opowieści czy tworzenia wydarzenia o ściśle określonej formule. Nie jest to także ludyczna impreza z cyklu „wpuśćmy sztukę do nietypowej przestrzeni i zobaczmy, co się stanie”. Ta wędrująca impreza, zajmująca co roku nową lokalizację, kwalifikująca uczestników za pośrednictwem konkursu, trwająca tylko trzy dni, choć przygotowywana przez cały rok, wydaje się prezentować szczególny i rzadko spotykany model. Łączy w sobie zamiłowanie do ryzyka i pewną hojność z egalitaryzmem. Organizatorom, bardziej niż na imprezie z postawioną tezą, zależy na stworzeniu specjalnej przestrzeni i atmosfery święta, rodzaju artystycznego karnawału w mieście. Widzowie mogą oczywiście zwiedzać SURVIVAL metodycznie, dać się oprowadzić, śledzić objaśnienia, ale mają przede wszystkim dobrze się bawić. Jednocześnie jednak swoje znaczenie zachowuje sztuka. Pozwala ona ożywić stare mury i zakątki miasta, spojrzeć na nie na nowo, na zasadzie snucia bardzo różnych narracji, uruchamiania wyobraźni, dowcipnego dopowiadania, gry z uczestnikami. Pojawiają się także prace bardziej krytyczne, nawiązujące do historii, polityki, czyli prace, które polska krytyka artystyczna zwykła cenić najbardziej na tego rodzaju imprezach.
Interesujące, że tak niejednoznaczną i otwartą formułę przybrała impreza odbywająca się we Wrocławiu. Jej lekki format, niezaprzeczający możliwości powstania prac bardziej zaangażowanych, może dziwić obserwatorów polskiej sceny. Tymczasem SURVIVAL nie nastawia się na jeden temat i jeden rodzaj sztuki. Ostrożność w stosunku do ideologii to w ogóle cecha dzisiejszej sztuki i organizatorzy przeglądu postępują w zgodzie z tą zasadą. W ten sposób przegląd otwiera się na różnorodność sztuki i jej możliwości odbioru.
Jako jeden z zaproszonych kuratorów, włączając się w szóstą edycję przeglądu SURVIVAL, musiałam wybrać strategię postępowania. W moim wypadku wyniknęła ona z uznania wielowątkowego charakteru przeglądu. Prace zaproszone do udziału w tegorocznej edycji układały się według linii tematycznych, z których najbardziej wyróżniały się: zainteresowanie historią miejsca i problematyki sugerowanej przez charakter jego budowli (główną rolę w tegorocznej lokalizacji odgrywała synagoga), dalej – podwórka i zabawy dziecięce, następnie – postępująca zmiana charakteru miejsca i losy jego dotychczasowych mieszkańców. Problematyki nie narzucano z góry.
Zaprosiłam Teresę Czepiec-Chwedeczko, Karolinę Kowalską i Kamila Kuskowskiego, ponieważ ich twórczość gwarantowała odniesienie się do samej lokalizacji i wyżej wymienionych tematów, jak również do znaczeń niesionych przez słowo „survival”. Każdy z artystów potraktował je na swój sposób. Teresę Czepiec-Chwedeczko zainteresowała zaniedbana i opuszczona architektura, którą można przemienić prostymi środkami, za pomocą filmu, w architekturę groźną i stanowiącą więzienie dla jej mieszkańców, Karolina Kowalska zajęła się zabawami dziecięcymi i odebrała im niewinność, Kamil Kuskowski pokazał przejawy antysemityzmu pojawiające się na ulicach polskich miast, których usiłujemy nie widzieć, zajął się manipulacjami pamięcią.
Magdalena Ujma, krytyczka sztuki i kuratorka, feministka
Tekst ukazał się również w katalogu 6. edycji Przeglądu Sztuki Survival.