Projekt Dy Tagowskiej jest ryzykowny. Nie dlatego, że porusza kwestię modlitwy i związanych z nią konotacji kulturowych, historycznych i mentalnych, ale dlatego, że czyni to w sposób, w jaki nie mówi się o rzeczach tak ważnych i elementarnych.
Artystka w opisie performance przytacza cytat ze Zrób sobie raj Mariusza Szczygła. Jest to wywiad z czeskim prozaikiem i poetą Adamem Georgievem, w którym autor pisze o Czechach, ale jego słowa mogłyby odnosić się do całej Europy. Georgiev mówi:
– Jednym z powodów, dla których jestem wyparty jako autor, albo inaczej: jestem autorem dla wąskiej grupy czytelników i krytyków, jest to, że Czesi nie lubią i nie przyjmują niczego, co ich przerasta. Żeby nie mieć wyrzutów sumienia i spojrzeć sobie w lustrze w oczy, załatwiają to bardzo prosto. Opakowują tę całą niedogodność w słowo „patos”. Skoro Chrystus, to i patos. No, a przecież u nas jest oczywiste, że patos się omija i uczy dzieci od małego, żeby go omijały. Tak jak omija się trujące grzyby. Tylko jest pewien szkopuł.
– Jaki?
– To nie jest patos.
Wydaje się, że w Polsce jednak uczymy się patosu od najmłodszych lat – nasza historyczna skłonność do narodowego romantyzmu objawia się w umiłowaniu wielkich słów, za którymi często kryje się hipokryzja. Jednak Tagowska nie występuje przeciwko niej, igrając z głosem sumienia przeciętnego przechodnia. Chce przy tym wpisać się raczej w krajobraz miasta jako jedna z figur-pomników, rozsianych w różnych niespodziewanych miejscach, zaintrygować widza, utrzeć nosa politycznej poprawności i dać wyraz artystycznej wolności, która powinna objawiać się na wielu frontach. Performance nie jest przy tym uwikłany w krytykę i nie należy go lokować na którymkolwiek z frontów politycznych, a wkracza w przestrzeń profanum, przemycając do niej pierwiastek sacrum, wypierany ze świadomości i z życia publicznego. A sacrum to nie sama religijność, to coś więcej – i to nie jest patos. Co to takiego? – na to pytanie poszukuje odpowiedzi rozmodlona Tagowska, u której trudno nie dostrzec starań o uchwycenie balansu między tym, co artystyczne a tym, co zbyt dosłowne. Czy na modlitwę potrzebne jest pozwolenie i czy staje się ona wirusem w przestrzeni miejskiej? Duchowość staje się dla Tagowskiej wyjściem do dyskusji nad laicyzacją i uciekaniem od podejmowania w sztuce tematyki, do której przecież od wieków była uprawniona i powołana. W historii sztuki pierwsze najpiękniejsze obrazy kobiecej nagości to przecież zmysłowe przedstawienia pokutującej Marii Magdaleny, a modlitwa jest w nich jedynie pretekstem do uchwycenia cielesności. Modlitwa u Dy Tagowskiej to z kolei czysta forma. Artystka korzysta z niej i postanawia eksplorować jej możliwości. Nie uniknie przy tym ironii, bo czy ktoś z nas wie, co też ona sobie wymadla w swojej artystycznej głowie? Może modli się za własną, egoistyczną duszę… Do modlitwy zachęca również widza/odbiorcę, dlaczego by więc nie skorzystać, odrobina łaski zawsze się przyda. I wcale nie musi być to patos, sacrum wcina się w profanum klinem i unieważnia podziały na dozwolone i zakazane.
– Jednym z powodów, dla których jestem wyparty jako autor, albo inaczej: jestem autorem dla wąskiej grupy czytelników i krytyków, jest to, że Czesi nie lubią i nie przyjmują niczego, co ich przerasta. Żeby nie mieć wyrzutów sumienia i spojrzeć sobie w lustrze w oczy, załatwiają to bardzo prosto. Opakowują tę całą niedogodność w słowo „patos”. Skoro Chrystus, to i patos. No, a przecież u nas jest oczywiste, że patos się omija i uczy dzieci od małego, żeby go omijały. Tak jak omija się trujące grzyby. Tylko jest pewien szkopuł.
– Jaki?
– To nie jest patos.
Wydaje się, że w Polsce jednak uczymy się patosu od najmłodszych lat – nasza historyczna skłonność do narodowego romantyzmu objawia się w umiłowaniu wielkich słów, za którymi często kryje się hipokryzja. Jednak Tagowska nie występuje przeciwko niej, igrając z głosem sumienia przeciętnego przechodnia. Chce przy tym wpisać się raczej w krajobraz miasta jako jedna z figur-pomników, rozsianych w różnych niespodziewanych miejscach, zaintrygować widza, utrzeć nosa politycznej poprawności i dać wyraz artystycznej wolności, która powinna objawiać się na wielu frontach. Performance nie jest przy tym uwikłany w krytykę i nie należy go lokować na którymkolwiek z frontów politycznych, a wkracza w przestrzeń profanum, przemycając do niej pierwiastek sacrum, wypierany ze świadomości i z życia publicznego. A sacrum to nie sama religijność, to coś więcej – i to nie jest patos. Co to takiego? – na to pytanie poszukuje odpowiedzi rozmodlona Tagowska, u której trudno nie dostrzec starań o uchwycenie balansu między tym, co artystyczne a tym, co zbyt dosłowne. Czy na modlitwę potrzebne jest pozwolenie i czy staje się ona wirusem w przestrzeni miejskiej? Duchowość staje się dla Tagowskiej wyjściem do dyskusji nad laicyzacją i uciekaniem od podejmowania w sztuce tematyki, do której przecież od wieków była uprawniona i powołana. W historii sztuki pierwsze najpiękniejsze obrazy kobiecej nagości to przecież zmysłowe przedstawienia pokutującej Marii Magdaleny, a modlitwa jest w nich jedynie pretekstem do uchwycenia cielesności. Modlitwa u Dy Tagowskiej to z kolei czysta forma. Artystka korzysta z niej i postanawia eksplorować jej możliwości. Nie uniknie przy tym ironii, bo czy ktoś z nas wie, co też ona sobie wymadla w swojej artystycznej głowie? Może modli się za własną, egoistyczną duszę… Do modlitwy zachęca również widza/odbiorcę, dlaczego by więc nie skorzystać, odrobina łaski zawsze się przyda. I wcale nie musi być to patos, sacrum wcina się w profanum klinem i unieważnia podziały na dozwolone i zakazane.