Pokaż menuZamknij menumenu

Wywiad z kuratorami Michałem Bieńkiem i Przemkiem Pintalem

A: Przepraszam Was bardzo. 

M: Zróbmy to teraz inaczej.

A: Dobrze, zacznijmy od końca. Zadam Wam pytanie: o czym chcecie rozmawiać?

P: O Michale Skoczku.

A: Co byś chciał powiedzieć?

M: Dobre było to, co mówiłeś pod koniec o sposobie interpretowania jego pracy jako swoistego komunikatu, pewnego wołania, które niekoniecznie było czytelne na poziomie pozaartystycznym. Po pierwsze, ze względu na określenie tego w ramach akcji artystycznej, po drugie – pewnego specyficznego sposobu komunikowania się Michała. Był to sposób dość zawiły i wysublimowany. Niewątpliwie stanowiło to jakieś wołanie, które było nieczytelne dla otoczenia.  Teraz można to tak odbierać.

P: Mogło być nieczytelne. Natomiast docierało do nas, że on nie gra cynicznie figurą żebraka. Z kolei wcześniej mówiłeś też o tym, że dworzec był innym miejscem niż te z wcześniejszych Survivali – to było miejsce autentyczne i żywe. Poprzednie przestrzenie były łącznikiem pomiędzy galerią a życiem. Budynki, w których odbywały się nasze wydarzenia były martwe do pewnego stopnia.

M: To były pustostany, które zostały wyłączone z użytku, więc właściwie działaliśmy w takich warunkach paragaleryjnych.

P: I to wejście we wspólną przestrzeń wiązało się z dużym entuzjazmem i nadziejami, ale musiało wydarzyć się jeszcze niejedno, żeby  nauczyć się razem funkcjonować w związku z tą przestrzenią. Dworzec był wymagającym miejscem. Michał intuicyjnie poradził sobie z nim najlepiej.

M: Trafny jest obraz tej sytuacji artystycznej, wystawienniczej w której mamy Michała, on w nią  rzeczywiście wnika. W to miejsce, w to, czym ono jest, jak działa. I całą resztę, która prezentuje dobre projekty, jednak nie wychodząc poza tę bańkę, którą wcześniej stworzyliśmy. To są jednak akcje wypreparowane z otoczenia – ładne, zabawne, przyjemne, czasem może trochę krytyczne (tak jak w przypadku projektu Szczepańskiej).

P: Są manifestacjami artystycznymi, a tutaj pojawiły się inne reguły, inny rodzaj przekazu. Michale, spędziłeś kilka dni na dworcu z Michałem i zaskakuje mnie teraz, kiedy o tym mówiłeś, że Michał był bardzo wstrzemięźliwy w dopełnianiu swojego projektu tym, co mówił. To się wiąże z jego problemami z wypowiadaniem się pełnymi płucami. Myślę, że gdyby tak mówił, byłby to zupełnie inny projekt. Niestety wtedy nie mielibyśmy tej namiastki autentycznego, silnego działania sobą w miejscu trudnym, z którym zderzyliśmy się jako organizatorzy – boleśnie.

M: A propos bolesnego zderzenia, myślę, że warto, powtarzając pewne motywy, przywołać jeszcze raz to, o czym ty powiedziałeś, czyli ten motyw rozpaczy. I analogii, która zachodzi pomiędzy rozpaczą samego artysty – możemy to tak czytać – a rozpaczliwą sytuacją samego budynku. I tego, jak ta przestrzeń funkcjonowała, jak była użytkowana, jak bardzo poziom tragedii ludzkiej z tym budynkiem był związany. I to, co projekt Michała – oprócz jego osobistej wypowiedzi, mierzenia się z czymś własnym – wnosił na poziomie artystycznym, jest właśnie opowieścią o przestrzeni przez pryzmat jego obecności tam, osobistej próby. Zaskakujące, jak bardzo było to kompatybilne.

A: Jeżeli zaczęliśmy od końca i idziemy tą ścieżką retrospekcji, czy możecie mi powiedzieć, czy pamiętacie, co wtedy czuliście, jak odbieraliście ten projekt? Teraz mówicie o tym przez pryzmat tego, co się wydarzyło potem – czyli przez pryzmat (samobójczej) śmierci Michała. Patrzycie z tego punktu widzenia i to zabarwia waszą wypowiedź. Czy pamiętacie, co wtedy czuliście – podczas projektu, kiedy jeszcze Michał żył i nie wiadomo było, co się później wydarzy?

P: Dobre jest to, że Michał był kolegą Michała, a ja nim nie byłem, dzięki czemu patrzyłem na to innymi oczyma. Wydaje mi się, że cenniejsze jest to, co czuł Michał. Kiedy wyrazisz to, co przychodzi Ci na myśl, to ja się podzielę czymś, o czym mówiłem już wcześniej.

M: Nie jestem pewien, co wtedy czułem. Pamiętam, że po pierwsze byłem bardzo zaskoczony. Wydaje mi się, że ten  projekt bardzo długo się rodził. To nie było tak, że dostaliśmy gotowy projekt, że wiedzieliśmy od początku do końca, co się wydarzy. To, że Michał zamieszka na dworcu okazało się naprawdę dopiero chwilę przed. Wiedzieliśmy, że on będzie żebrał, ale ostatecznie nie było to określone. Krótko przed wernisażem dowiedzieliśmy się, że oprócz tego, że będzie żebrał na wernisażu, będzie też mieszkał w tej przestrzeni. Było to rodzajem wyzwania, które przed sobą postawił i któremu musiał sprostać. Pamiętam, że pierwszym odczuciem było właśnie ogromne zaskoczenie, rodzaj „Wow!”. Zastanowiłem się – po co?

A: No właśnie – po co? Co Ci wtedy przyszło na myśl?

M: Przyszedł mi na myśl Michał. No właśnie, to jest ten problem – że Michał był moim kolegą. Trudno mi było oddzielić Michała od tego, co on robił. Też w tym sensie, że mu bardzo ufałem i szanowałem go za jego pracę. On sam był wtedy dla mnie wystarczającym usprawiedliwieniem dla tego działania. Potem zaczęło się to rozwijać, spędziłem z nim na dworcu kilka nocy. Oprócz tego miałem okazję wchodzić też w interakcję z innymi ludźmi, którzy też mu jakoś towarzyszyli. Wspomniana przez ciebie Monika przyszła pewnego razu ze śniadaniem i zrobiliśmy sobie piknik na peronie. Michał w tym czasie skonstruował rzeźbę z jakichś odpadków i nóżki gołębia. Przychodziła Kasia Litwin, żona Michała. Z każdym dniem była w coraz gorszym stanie, również psychicznym.

P: Ona miała po prostu tego dosyć.

M: …skończyło się to awanturą i Michał nie zrealizował tego projektu w całym zakresie. Nie spędził na dworcu tygodnia – tylko został wyciągnięty przez Kasię z dworca chyba po trzech, czterech dniach.

P: Martwiła się o niego.

M: Szczególnie, że po drodze nastąpiła nieprzyjemna sytuacja. Chodziło o to, że Michał miał aparycję młodzieńca i z racji tego, że wystawił się na taką sytuację, przez niektórych stałych bywalców tego miejsca został wzięty za łatwy łup.

P: Pojawiła się oferta seksualna. W pewnym momencie zaczęło się to robić naprawdę niebezpieczne. Michał komunikował się w tym czasie na swój sposób, zawiły i wielopoziomowy. Nie opowiadał w pełni o tym, co się dzieje. Docierały do nas jakieś historie – ktoś zobaczył, że Michał śpi wciśnięty w jakieś dziwne miejsce, na wieżyczce, pomiędzy peronami. W pewnym momencie kiedy naprawdę się sam przestraszył, zaczął  zamykać się  na noc w pustym, usługowym pomieszczeniu. Wtedy naprawdę musiało się dziać coś poważnego, ale on nie wypowiadał tego wprost. W pewnym momencie sytuacja zaczęła być trudna i myślę, że to skupiło się najbardziej na Kasi.

P: Mówiłem o tym już wcześniej – pośród różnych odczuć czułem się raczej jako ktoś, kto wspólnie produkuje konkretne wydarzenie. W związku z tym to, że Michał będzie żebrał, na początku potraktowałem jako lichą propozycję. Zdenerwowało mnie to, że…

M: Rzeczywiście, ty byłeś zdenerwowany, pamiętam!

P: … nie potrafiłem objąć wszystkich konsekwencji jego koncepcji i w związku z tym podejrzewałem go o to, że w nadmierny sposób będzie korzystał z bycia ofiarą. Obawiałem się, że to po prostu będzie tanie. Mieliśmy kilka propozycji, które nie były za dobre; kilka, które były świetne. Bałem się, że ta propozycja jest nieszczera, bo on wcale nie jest żebrakiem, a będzie żebrał. Miałem pewne opory. Natomiast kiedy on tak spokojnie już „osiadł”, kiedy ze mnie uszły emocje związane z wernisażem, zobaczyłem, jak on tam cholernie pasuje i że jego decyzja o zostaniu tam nie jest biciem rekordu, nie jest epatowaniem. On chciał coś przeżyć. Zrobiło mi się wstyd, że tak do tego podchodziłem. Ulżyło mi, że tutaj się coś wydarzy. Martwiłem się też, że mogło wydarzyć się coś, co, niezależnie od konsekwencji dla samego Michała, również nas stawiało w sytuacji trudnej. To właśnie było odwrotnym biegunem tego czaru, które zrobiło ŁUHUU!. To była jakaś magia – dziewczyny które fruwały w szarym, ponurym dworcu, fantastyczna rzecz. A Michał pokazał jakby podziemia. Jakoś mi się to dopełniło i byłem bardzo przejęty tym, że on to robi. Że światła zgasły, fanfary przebrzmiały, a on tam zostaje, jest. Były sygnały, że to jest trudne i że on nie epatuje tym, ale on tam jest w jakiś swój uparty sposób, z dziwnym przekonaniem co do konieczności zostania tam. To było fajne.

M: Warto podkreślić, bo nie wiem, czy już to powiedzieliśmy w tej części wywiadu, że właśnie ogromną mocą tego projektu, było to, że Michał nim nie epatował. Gdyby zdarzyło się inaczej, gdyby był osobą, która żąda uwagi, która stawia się w pewnej roli, żeby coś odegrać, nie byłoby to wartościowe.

A: Dobrze. Słucham waszych wypowiedzi i skupiamy się na Michale. A jeżeli chodzi o to, co on miał do przekazania, co miał napisane na tej kartce?

M: To brzmiało mniej więcej „Jestem młodym polskim artystą, całkiem zdolnym…”,  potem było coś z przyszłością….  „Zbieram na wyjazd z kraju”.

A: Czy zbudziło to jakąś sensację? Odbiło się to może medialnie?

M: Mam taki obraz z wernisażu – wielu ludzi go otaczało i po prostu kwitowało to uśmiechem. Wszyscy wiemy, jak jest – fajnie, że ktoś to w ten sposób pokazuje. Jednak nie wywiązała się wokół tego żadna dyskusja, media nie zainteresowały się tym zbytnio. Chociaż wtedy medialnie sporo się  działo, to znowu było na naszym, wrocławskim poziomie. Te wszystkie opowiastki, że jest fajnie, dzieje się wesoło, artyści zadziałali i zaczarowali przestrzeń!

P: Bardzo ładnie to ująłeś, to jest moje ulubione określenie…

M: I to jest powielane niezależnie od tego, co i jak się dzieje. Tutaj jest pewien problem, który być może nie dotyczy tego, ale to jest w ogóle problem czytania komunikatów, które artyści mają do przekazania.

A: No właśnie, bo w tej akcji, pomijając samego Michała, który siedział na tym dworcu była ważna treść.

P: To był następny poziom autentyczności tego, co postanowił zrobić. To nie była sztucznie wykreowana sytuacja. Myślę, że w pewnym momencie pomyślał, że chętnie by wyjechał jak 85% jego kolegów i koleżanek. Że jest artystą i, do cholery, uważa się za zdolnego twórcę i daje tę kartkę z  takim komunikatem. I ukłony, że osiągnął tak spokojny sposób oczyszczenia swojego projektu ze zbędnych, fałszywych, nagłaśniających ozdobników.

M: Ciekawe w tym jest to, że ten projekt nie był wtedy wybrzmiewający, efektowny. Ale to jest właśnie rodzaj projektu, który zostaje, który będzie wracał. I jest w nim rodzaj autentyczności, który nie pozwala go zapomnieć. Gdzieś cały czas go ze sobą noszę. Jest to siłą niektórych działań artystycznych – nie rezonują w czasie ich trwania lecz wybrzmiewają w czasie.

A: Niewątpliwie. Jest to dla mnie interesujące w obecnym kontekście społeczno-ekonomicznym, już właściwie po takim dużym boomie na migrację ten projekt jest ciekawy. Co więcej, jest ciągle aktualny.

M: Warto wspomnieć, że Michał wyprzedził to, co się teraz dzieje w dyskursie dookoła sztuki współczesnej. Tak zwany „strajki artystów”, „dzień bez sztuki” itd.  to jest właściwie przedłużenie tego, co Michał zdiagnozował sam dla siebie  sześć lat temu.

Ten serwis korzysta z cookies Polityka prywatności