Pokaż menuZamknij menumenu

Zamiast wstępu. Migawki z Wrocławia

Autor tekstu: Kuba Szreder

 

Zamiast wstępu. Migawki z Wrocławia

Jest słoneczne, sobotnie popołudnie. Przed jednym z pawilonów EKK staje zakłopotany mężczyzna. Tłumaczy ochroniarzom, że chce wejść do środka, ale jest tylko turystą. Zostaje odesłany z kwitkiem.

W Czwartek rano otrzymuję email od organizatorów. Informują mnie, że ze względu na wizytę Prezydenta RP wzmożono środki bezpieczeństwa. Dlatego należy na kongresie pojawić się o godzinę wcześniej. Tuż przed wykładem profesora Baumana każdy z nas przechodzi równie szczegółową odprawę jak na lotnisku.

Przy każdym wejściu do najmniejszego nawet pawilonu stoją woluntariusze wraz z ochroniarzami. Sprawdzają akredytacje i wejściówki. Niekiedy przeglądają bagaże. Nikt z zewnątrz nie ma prawa przejść. Każda wejście i wyjście jest rejestrowane.

Kątem oka zauważa się przemykających ukradkiem Bardzo Ważnych Polityków. Nie biorą udziału w publicznych spotkaniach. Otoczeni facetami w czerni pojawiają się na honorowych miejscach podczas inauguracji albo prestiżowych koncertów. Czasami BWP da się zauważyć ponad lasem mikrofonów. Poza tym są niewidoczni. Mało dyskretna jest za to ich ochrona.

 

Europejski Kongres Kultury jako maszyna do produkowania publiczności

Europejski Kongres Kultury był niewątpliwym promocyjnym i logistycznym sukcesem. Zarówno wybitne osobowości świata kultury, jak i zwykli jego obywatele mogli poczuć się na Kongresie komfortowo i bezpiecznie. O ich dobre samopoczucie dbały setki ochroniarzy i woluntariuszy. Wykorzystano przy tym najnowszej generacji sprzęt, umożliwiający zachowanie pełnej kontroli nad przebiegiem imprezy.

Technologiczna sprawność i niewątpliwa gościnność organizatorów nie przesłonią jednak pęknięć rysujących się na europejskim projekcie. Europa we Wrocławiu była odmieniana i zaklinana na wszelkie możliwe sposoby. Wielogłosowy chór polityków i ludzi kultury inkantował ‘wezwania’ do Europy podczas inauguracyjnych przemówień i publicznych dyskusji. Na roboczych spotkaniach walczono o duszę dla Europy (czytaj – większe finansowanie dla europejskiej kultury), na panelach dyskutowano o europejskiej tożsamości.

Europejski Kongres Kultury aspirował do roli promotora ponad-narodowej, europejskiej sfery publicznej. Przekraczałaby ona granice i terytoria państw narodowych. Byłaby oparta na europejskiej tożsamości i europejskim obywatelstwie. Jej fundamentem miałaby być więź pomiędzy wielonarodową, rezonującą publicznością a jej politycznymi reprezentantami w Brukseli.

Z tej perspektywy Europejski Kongres Kultury jawi się jako maszyna do produkowania publiczności, która realnie a nie tylko metaforycznie wytwarza sferę publiczną. Może nie od razu w perspektywie europejskiej, tylko w mikroskali panelowych dyskusji i laudacji, spotkań roboczych i wystaw, spektakli teatralnych i mistrzowskich koncertów. Tego typu wydarzenia są nie tyle neutralną platformą wymiany myśli, ile raczej formą ich kształtowania. Są społeczną technologią, która umożliwia zarządzanie ruchem idei i ciał. Organizatorzy określają ramy i treść rozmowy. Podejmują decyzję, kto, jak, o czym i na jakich prawach może dyskutować. W ten sposób tworzy się podziały pomiędzy pełnoprawnymi dyskutantami i tymi, którzy nie są do rozmowy zaproszeni. Rozróżnia te kwestie, które można podjąć na forum publicznym, od tych, które w debacie pojawić się nie powinny. Wyznacza się wyraźne granice pomiędzy przestrzeniami publicznie dostępnymi i tymi, do których wstęp mają tylko nieliczni. Z góry określa się wagę wypowiadanych słów, które albo mogą mieć polityczną sprawczość, albo też są pozbawione jakiekolwiek mocy.

 

Kryształowy pałac albo o rozpadzie sfery publicznej

Sfera publiczna rozpadła się na osobne terytoria zamieszkiwane nie przez obywateli, tylko przez wyspecjalizowane kasty. W mikroskali EKK mieliśmy do czynienia z podziałem  ludności na trzy  ściśle odseparowane grupy: ekspertów od zarządzania, specjalistów od tworzenia symboli i szerokiej rzeszy pozostałych członków społeczeństwa.

Politycy zajmują się rządzeniem, intelektualiści tekstami, artyści sztuką, a pozostali uwięzieni są w poiesis – mozole codziennego życia, pracy i wymiany. Komunikacja pomiędzy nimi jest sporadyczna, a kontakty fragmentaryczne. Niby mieszkają w tych samych miastach a jednak zajmują w nich odrębne, otoczone szklanymi murami obszary.

Sam kongres stanowił przecież takie „miasto w mieście” otoczone elektronicznymi bramkami, które skutecznie kontrolowały dostęp tworząc półprzepuszczalną granicę. Był to cieplarniany mikrokosmos przeznaczony dla twórców kultury. Ta sprzyjająca atmosfera możliwa jest jedynie dzięki przepompowywaniu zasobów z zewnątrz do środka tego kryształowego pałacu. Indywidualne, biologiczne przetrwanie ludzi kultury jest uzależnione od  tych transferów, transfuzji z „prawdziwego świata”. Stąd bezwzględna konkurencja panująca w tej szklarniowej dżungli, oraz nieustannie podejmowane próby ograniczania do niej dostępu. Jednym z bardziej istotnych podziałów definiujących obecny świat kultury jest rozróżnienie na twórców opłacanych za wytwarzane przez siebie symbole i tych, którzy za swoją twórczość żadnych pieniędzy nie otrzymują. Nawet niekoniecznie musi się on pokrywać ze starym podziałem na amatorów i profesjonalistów. Zbyt często materialne i symboliczne gratyfikacje nie są pochodną talentu czy choćby wysiłku. Ich poziom wyznacza arbitralnie pozycja w zbiurokratyzowanym obiegu kultury, której zajęcie jest wynikiem morderczej walki o byt. Zręcznie podsumował to hiszpański guerilla-architekt Santiago Cirugeda, który zapytany o to, czy uważa siebie bardziej za artystę czy aktywistę, odparł z rozbrajającą szczerością: „Artystą jestem wtedy, kiedy płacą mi centra sztuki”.

Ta reglamentacja dostępu służy jedynie zaspokojeniu partykularnych, krótkowzrocznych interesów niewielkich grup kulturalnych profesjonalistów. Nie ma uzasadnienia zarówno w sensie merytorycznym, jak i politycznym. Jak podkreślał dyrektor Pro Helvetii – Pius Knussel – świat kultury nie może za oczywistość przyjmować sytuacji, że jedynie 10% populacji konsumuje kulturę, na którą składają się wszyscy obywatele. Jednak wyjściem nie jest obcinanie publicznych dotacji tylko ich demokratyzacja. Szczególnie w świecie, w którym narzędzie tworzenia i dystrybucji kultury stały się powszechnie dostępne, utrzymywanie podziału na dobrze opłacanych „profesjonalnych twórców” i pracujących za darmo entuzjastów jest na dłuższą metę bezsensowny. Stąd tak ważne jest zapewnienie bezpłatnej edukacji i infrastruktury kulturalnej, powszechnie dostępnych stypendiów twórczych, systemów mikrograntów, promowanie mikrofinansowania kultury.

Egalitaryzacja i demokratyzacja jest jedyną rozsądną strategią obrony kultury przed uzależnieniem od interesów silnych, potężnych i bogatych. Sztuka będzie albo demokratyczna i autonomiczna, albo stanie się jedynie dekoracją w korporacyjnych salonach plutokratów. Jak podkreślał prof.  Piere Luigi Sacco – im więcej ludzi uczestniczy w kulturze tym większe jest zrozumienie i poparcie dla jej finansowania. Paradoksalnie nie musi to prowadzić do obniżenia jej poziomu. Publiczność przyzwyczajona do obcowania z kulturą, jest o wiele bardziej otwarta na artystyczne prowokacje i gotowa na poszerzanie języka sztuki. Ucieczka ludzi kultury do wieży z kości słoniowej niechybnie zakończy się jej demontażem. Wystarczy przypomnieć sobie krytykę kongresu przez prawicowych żurnalistów. Wywołują oni gniew ludu szermując znanym hasłem – oni się bawią za wasze podatki. Tym ważniejsze jest, żeby bawić się mógł każdy, oraz nieustanne przypominanie podstawowej prawdy, że bez publicznej redystrybucji bawić się będą tylko bogaci. Autonomiczna, zróżnicowana kultura może funkcjonować jedynie jako integralna część demokratycznej i egalitarnej sfery publicznej. Ta jednak nie powstanie dzięki zaklęciom intelektualistów czy pracom artystów, tylko poprzez ciągłą i powszechną mobilizację obywateli.

Na poziomie teoretycznym duża część z delegatów Kongresu i dyskutantów jest tego w pełni świadoma. Wielu i wiele z nich propaguje też demokratyzację kultury na co dzień. Organizatorzy EKK niestety nie wykorzystali szansy, żeby zareagować na radykalne przemiany w tworzeniu i dystrybucji kultury. Zamiast tego przyjęli anachroniczną formułę międzynarodowego spotkania wybitnych intelektualistów. Uczestnicząc w Kongresie mieliśmy lekkie, ale nieodparte poczucie deja vu. Czuliśmy się jak przeniesieni w czasie do 1948 roku na Światowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju. Oprócz obecności najnowszych technologii, samo spotkanie wyglądało tak, jakby przez ostatnie pół wieku nic się nie zmieniło. Grupy w większości białych i w większości mężczyzn zasiadały na podium i wypowiadały się mniej lub bardziej mądrze do licznie zgromadzonej, lecz zwykle milczącej publiczności.

Przede wszystkim jednak EKK był zaprojektowany wedle logiki przestrzennej separacji i profesjonalnej fragmentaryzacji ludzi kultury od reszty społeczeństwa. Jest to tym bardziej paradoksalne, że na sztandarach EKK wypisana była „Sztuka dla zmiany społecznej”. Zabrakło prawdziwych forów, choćby takich, jakie można było zobaczyć na placach Hiszpanii, gdzie tysiące obywateli uczestniczyły w publicznej dyskusji. Zbigniew Libera mówił o Kulturze Zrzuty, która w Stanie Wojennym była wyspą wolności i kolektywnej współpracy. Czemu nie wyobrazić jej sobie na masową skalę? Nie gdzieś indziej, tylko tu i teraz, w Hali Stulecia. Nie trzeba nawet opuszczać festiwalowego centrum. Jest ono wygodne i zapewnia wspaniałą infrastrukturę. Wystarczy ją udostępnić i otworzyć, zamiast budować kolejną europejską Twierdzę, zaopatrzoną w najnowszej klasy aparaturę do kontrolowania i ograniczania przepływu ludności.

 

Kryzys reprezentacji czyli o zamknięciu władzy

Nie mniej znaczące od rozdziału pomiędzy twórcami i społeczeństwem jest podział na politycznych reprezentantów i tych, których w teorii mają oni reprezentować. Wiele już powstało analiz o kryzysie klasy politycznej, o sprowadzeniu rządzenia do zarządzania, o partyjnych biurokracjach, które reprezentują jedynie interesy własnego aparatu, wreszcie o pozbawieniu tych biurokracji  realnej władzy, która spoczywa na globalnych rynkach, o infiltracji przez dobrze zorganizowane lobby, o powstaniu nowej polityczno-ekonomicznej oligarchii, w której naprzemiennie sprawuje się funkcje w rządzie i wielkim biznesie, o oddzieleniu politycznej reprezentacji od obywateli, których opinie i interesy coraz rzadziej brane są pod uwagę. Można się zastanawiać, czy przed nami kształtuje się jakaś nowa jakość, czy jest to raczej strukturalny problem demokracji reprezentatywnej. Krytyka reprezentacji dotyczy wszystkich reprezentantów, nie tylko partii parlamentarnych, ale też grup nacisku i „niezależnych” stowarzyszeń.

EKK replikował podziały na kulturę i politykę kulturalną, zarządzających i zarządzanych, świat idei i twardą rzeczywistość ministerialnych negocjacji.

Jeżeli na EKK spojrzymy jak na prototyp powstającej sfery publicznej, to rzuca się w oczy, rozdzielenie przestrzeni dyskusji, walki i wymiany idei od obszarów, na których podejmuje się decyzje i dokonuje technicznych uzgodnień. Dokładnie w tym miejscu przebiega podział pomiędzy porządkiem słów i porządkiem rzeczy. Pomiędzy ideami a twardymi faktami, intelektualnymi zaklęciami i prozą europejskiej biurokracji. Publiczne dyskusje nie mają żadnych politycznych skutków. Polityka nie odbywa się na forum publicznym, tylko w zamkniętych i pilnie strzeżonych salach konferencyjnych. Ukryta przed wścibskim tłumem, który mógłby zakłócić ich porządek.

Warto zwrócić uwagę na praktykowaną we Wrocławiu dialektykę przestrzennej bliskości i separacji. Właściwie jedynie sto metrów i paruset ochroniarzy dzieliło od siebie rozdyskutowaną publiczność od publicznej władzy. Ludzi idei od polityków. Siłą rzeczy jedni nie mieli czasu słuchać drugich, ponieważ dokładnie w tym samym czasie toczyli obrady o zupełnie odmiennym charakterze. Intelektualiści wysłuchiwani są na zamkniętych spotkaniach, kiedy przemienią się w ekspertów, dysponujących techniczną wiedzą o wycinku rzeczywistości lub otoczonych  podejrzanym nimbem „autorytetu”. Decyzje podejmuje się jednak zawsze z pominięciem teoretycznych suwerenów demokracji, czyli przy wykluczeniu z procesu sprawowania władzy samego ludu.

Tak wygląda władza biurokracji, uniezależniona od obywateli, która nie potrzebuje idei i programów, tylko eksperckiej wiedzy i technicznych rozwiązań. Oparta na ciągłej negocjacji i konsensusie, który jednak nie powstaje w bezpośrednim starciu z obywatelami. Nie jest wynikiem walki idei, tylko efektem technicznej logiki biurokracji. Opiera się na rozdziale pomiędzy wyobraźnią i rozumem praktycznym, wartościami i rzeczywistością, obywatelską wolą i technokratycznym zarządzaniem.

Ten Kongres różnił się od Kongresu Pokoju z 1948 roku w jednej, zasadniczej kwestii. Twórcy kultury zapomnieli, że słowo może zamienić się w rzecz jedynie dzięki woli ludzi, którzy ideę będą chcieli wprowadzić w życie. Którzy będą strajkować, demonstrować, domagać się respektowania swoich praw jako ludzi i obywateli. Bez ich udziału zamiera sfera publiczna, a bez publicznej kontroli każda władza się degeneruje.

Przed twórcami kultury pojawia się dylemat. Czy większy sens ma przekonywanie współobywateli o tym, że kultura się liczy? Czy raczej umoszczenie się w wygodnej roli ministerialnych ekspertów lub dworskich artystów? Pogrążenie się w społecznej dynamice czy lobbowanie niereprezentatywnych reprezentantów?

 

Zamiast epilogu.

Wystawa 10×10. Sztuka jest bezpiecznie zamknięta w Pawilonie Czterech Kopuł. Oprócz spaceru zorganizowanego przez Annę Colin i Marysię Lewandowską nie ma żadnych innych prób wyjścia poza teren Kongresu. Jest to tym bardziej zaskakujące, że wystawa reagowała na hasło „art for social change”. Oprócz działań Słowaków, herbaty Pawła Jarodzkiego i Megafone.net powstały kuratorskie produkcyjniaki. Wykastrowane i bezpieczne. Sztuka średnia, bez polotu i wyobraźni. Bez śladu społecznej utopii czy formalnej rewolty. W ideowej  pustce prześmiewczo wybrzmiewa ironia Oskara Dawickiego i czarne błoto w instalacji Bałki.

Jedyną widoczną oznaką konfliktu, oprócz kolejek do restauracji, jest Emergency Room (Thierry Geoffroy, Michał Bieniek) –  pawilon zbudowany z tysięcy plastikowych pojemników. Ironiczne nawiązanie do Wieży Tysiąca Wiader z Wystawy Ziem Odzyskanych. Celem pawilonu jest prezentacja kolektywnych wystaw, kuratorowanych przez samych artystów. Ponieważ pawilon nie został wykończony na czas, zirytowani artystści podjjęli próbę upublicznienia sporu. Na ścianach pawilonu wypisali hasłowo jak sztuka i artyści są instrumentalnie traktowani przez twórców Kongresu. Niestety slogany wyglądają jak polityczna dekoracja. Publiczność uważa je za żart, integralną część instalacji.

Oglądamy wideo „Super Flex”, sztandarowych artystów europejskiej sztuki krytycznej. Hipnotyzer urządza post-kryzysową terapię. Tłumaczy nam, że nie potrzebujemy ani wolnej ręki rynku ani Georga Sorosa. Oni nas zawiedli. Mamy obudzić się szczęśliwi i zadowoleni po tym jak już stracimy pracę i dom. Liczy do trzech. Pojawiają się końcowe napisy, z których wynika, że praca została wyprodukowana przez fundację Frieze Art Fair w Londynie – fundację powiązaną z dużymi  targami sztuki. Budzimy się na pustyni rzeczywistości.

Ten serwis korzysta z cookies Polityka prywatności